Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.
—   405   —

chciał widocznie opuścić okolicę Kanadianu i zbliżyć się ku rzece Red River. Daliśmy tylko koniom odsapnąć i postanowiliśmy ująć go, ile możności, jeszcze przed wieczorem.
Popołudniu jechaliśmy znowu przez zieloną preryę, a potem natknęliśmy się nawet na zarośla. Ścisłe badanie śladów pouczyło nas, że ścigany był na tem miejscu zaledwie przed pół godziną. Widnokrąg, rozpościerający się przed nami, przybierał ciemną barwę.
— To las — objaśnił Sam. — Przypuszczam, że dojeżdżamy do jakiegoś dopływu północnego ramienia rzeki. Wolałbym dalej mieć preryę, bo to byłoby dla nas korzystniejsze.
Rozumie się, że byłoby to dla nas korzystniejszem, bo na sawannie widziało się wszystko przed sobą, a w lesie łatwo było się narazić na jaką zasadzkę. Wobec pośpiechu, z jakim jechaliśmy, niepodobna było badać terenu przed wstąpieniem nań. Sam miał słuszność. Przybyliśmy bowiem nad małą rzekę, w której jednak wody płynącej nie było, tylko tu i ówdzie kałuże w zagłębieniach. Na brzegach rosły krzaki i drzewa. Właściwego lasu nie było, tylko większe lub mniejsze grupy drzew w rozmaitych odstępach od obu brzegów.
Przed samym wieczorem znaleźliśmy się już tak blizko ściganego, że każdej chwili mógł się przed nami wychylić. To zwiększyło naszą gorliwość. Ja pędziłem sam na przodzie, ponieważ mój deresz trzymał się najdzielniej pod względem sił, a także dlatego, że skłaniał mię do tego jakiś wewnętrzny popęd. Widziałem w duszy pomordowanych i chciałem ująć mordercę. Nie była to ani srogość, ani żądza zemsty, lecz silne pragnienie ukarania mordercy.
Przejeżdżaliśmy przez jedną z grup, rosnących na lewym brzegu. Dotarłszy do drzew ostatnich, zobaczyłem, że trop skręca w dół do wyschłego łożyska. Zatrzymałem się na chwilę, aby zawiadomić o tem jadących za mną towarzyszy i to było dla nas szczęściem prawdziwem. Czekając na nich przez kilka chwil, rzuciłem okiem