Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.
—   414   —

Zostawiłem rusznicę tak samo, jak Sam swoją Liddy i oddaliłem się. Spostrzegłem, że Hawkens wprost od nas poszedł przez łożysko rzeki; chciał się zatem skradać po drugiej stronie. Uważając to za niewłaściwe, postanowiłem zrobić to inaczej, lepiej. Keiowehowie wiedzieli, że należało nas szukać w górę rzeki i tam zwrócili swoją uwagę. Hawkens postąpił zatem fałszywie, chcąc się do nich zbliżyć z tamtej strony. Ja powziąłem myśl przyjść do nich z przeciwnej strony.
W tym celu poszedłem po tej stronie w dół rzeki, ale tak daleko od brzegu, żeby blask ognia mnie nie dosięgnął, aż do miejsca, gdzie po drugiej stronie kończył się lasek. Tam już ognisk nie było, a drzewa powstrzymywały blask ognia. Było tu więc tak ciemno, że mogłem niepostrzeżenie zejść do łożyska i wydostać się na drugim brzegu. Znalazłszy się pod drzewami, położyłem się na ziemi i poczołgałem się naprzód. Paliło się ośm ognisk, więcej zatem, niż było potrzeba, gdyż naliczyłem wszystkiego czterdziestu Indyan, zapalili je więc tylko na to, aby nam pokazać, gdzie obozują.
Keiowehowie siedzieli pod drzewami w grupach i trzymali w rękach strzelby, gotowe do strzału. Biada nam, gdybyśmy byli wpadli w tę pułapkę, zresztą zastawioną tak widocznie i głupio, że tylko całkiem niedoświadczeni ludzie mogli się w nią dostać! Konie Indyan pasły się na otwartej preryi.
Byłbym chętnie podsłuchał jedną z tych grup, o ile możności tę, przy której się znajdował dowódca, bo tam pewniej można było zasięgnąć potrzebnych wiadomości. Ale gdzie należało szukać dowódcy? Chyba tam, gdzie był Santer. Zacząłem sunąć się od drzewa do drzewa, aby go wyszukać.
Po jakimś czasie zobaczyłem go wśród czterech Indyan, z których jednak żaden nie miał odznaki wodza. Było to zresztą zbytecznem, gdyż najstarszy z tej grupy musiał być wodzem wedle zwyczaju czerwonoskórych. Nie mogłem niestety przyczołgać się tak blizko, jakbym był chciał, bo las nie miał podszycia, któreby mnie było