Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.
—   415   —

zasłoniło, ale kilka drzew rosło w ten sposób, że razem zabezpieczały mnie poniekąd, chociaż nie wiele. Ponieważ paliło się ośm ognisk, rzucało każde drzewo po kilka cieni i półcieni, które, chwiejąc się w różne strony nadawały laskowi czarodziejskiego wyglądu.
Na moje szczęście rozmawiali czerwoni głośno, gdyż wcale nie zamierzali się kryć; chodziło im właśnie o to, żebyśmy ich nietylko widzieli, lecz i słyszeli. Dostałem się do wspomnianego cienia i zostałem w nim, może o dwieście kroków od Santera, który opowiadał o Górze Nuggetów i wzywał czerwonych, żeby tam z nim się udali po skarby.
— Czy mój biały brat zna miejsce, gdzie możnaby je znaleźć? — zapytał najstarszy z Indyan.