pożądliwie na wasze wołanie. Dzięki Bogu, że wy przynajmniej już tutaj i to nie uszkodzony, jak widzę!
— Gdzie Sam? Niema go tutaj? — spytałem.
— Tutaj? Jak możecie tak pytać? Czyż nie widzieliście, co się z nim stało?
— Cóż takiego?
— Czekaliśmy spokojnie, kiedyście nas opuścili. W jakiś czas potem usłyszeliśmy okrzyki czerwonych i znowu wszystko ucichło. Wtem huknęło kilka strzałów rewolwerowych, a wkrótce potem rozległo się okropne wycie. Następnie padło kilka strzałów ze strzelb i ujrzeliśmy Sama.
— Gdzie?
— Tam na dole przy lasku, ale już na tym brzegu.
— Myślałem to sobie. Sam był dzisiaj tak nierozważny, jak nigdy jeszcze. Cóż dalej?
— Biegł do nas, ale tuż za nim pędziło mnóstwo Keiowehów, którzy go doścignęli i pochwycili. Widzieliśmy to wyraźnie, bo ogniska palą się jasno, i chcieliśmy pójść mu na pomoc. Zanim jednak zdołaliśmy dobiec do tego miejsca, przeszli wrogowie z nim już przez łożysko i zniknęli między drzewami. Mieliśmy wielką ochotę udać się za nimi i odbić Sama, ale pamiętaliśmy o waszym zakazie i zaniechaliśmy tego.
— Zrobiliście bardzo rozsądnie, gdyż w jedenastu nie dokazalibyście byli niczego i stracili tylko życie.
— Ale co my poczniemy, sir? Sam pojmany!
— Niestety i to już po raz wtóry.
— Wtóry? — zawołał zdumiony.
— Tak. Po pierwszym razie wydobyłem go już na wolność. Gdyby był tylko szedł za mną, stałby tu teraz tak samo, jak ja, ale on ma dziś swoją głowę.
Opowiedziałem im, co się stało, a gdy skończyłem, odezwał się Will Parker:
— W takim razie nie wasza wina, sir! Zrobiliście o wiele więcej, niż każdy inny na waszem miejscuby zrobił. Hawkens sam wpakował się w ten bigos, ale mimo to nie możemy go tam zostawić!
Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.
— 419 —