Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.
—   422   —

Zeszliśmy do Apaczów i pośpieszyliśmy do obozu, gdzie zastaliśmy wszystko w porządku. Ale Keiowehowie mogli zbliżyć się do nas później, dosiedliśmy więc koni i pojechaliśmy dość daleko w głąb preryi, gdzie znowu rozłożyliśmy się obozem. Keiowehowie nie byliby znaleźli nas na dawnem miejscu, gdyby w celu napadu tam podeszli i musieliby do dnia zaczekać, by nas zobaczyć. Jeńca zabraliśmy oczywiście z sobą.
Nie pozostawało nam nic innego, jak uzbroić się w cierpliwość do rana. Kto mógł spać, spał, a kto nie, ten czuwał. Tak przeszła noc, a gdy rankiem szarzeć zaczęło, dosiedliśmy koni i wróciliśmy najpierw do naszego obozu. Przekonaliśmy się, że w nocy tam nikogo nie było, nie zachodziła więc potrzeba opuszczania tego miejsca, ale ta ostrożność nie zaszkodziła. Potem udaliśmy się przez rzekę do lasku. Ogniska Keiowehów się wypaliły i pozostały z nich tylko kupy popiołu jako jedyne znaki, że wczoraj panowało tu takie ożywienie.
Zaczęliśmy badać ślady. Od miejsca, gdzie stały konie, wiodły ślady wszystkich Keiowehów; wsiedli tutaj na konie i odjechali w kierunku południowo-wschodnim. Porzucili widocznie zamiar wdawania się w walkę, która nie mogła przynieść im żadnego pożytku, bo jużby nas byli nie zaskoczyli.
A Sam? Zabrali go z sobą, co nadzwyczajnie dotknęło Dicka Stone’a i Willa Parkera. Mnie także było serdecznie żal poczciwego człeczyny. Gotów byłem przedsięwziąć wszystko dla jego wyswobodzenia, choćby te kroki tylko w części podyktowane były rozsądkiem.
— Jeśli go nie uwolnimy, będą go męczyli na palu — biadał Dick Stone.
— Nie — pocieszałem go. — My mamy także jeńca, a więc zakładnika.
— Ale czy oni o tem wiedzą!
— Pewnie. Sam był bezwarunkowo na tyle mądry, że im o tem powiedział. Jak oni z nim, tak my postąpimy z naszym jeńcem.