— Ani myślę! Wasze obliczenie jest wprawdzie trochę ryzykowne, ale odkąd was znam, nie pomyliliście się jeszcze nigdy i zawsze mieliście słuszność, to też przypuszczam, że to i teraz nastąpi. Cóż ty na to, stary Willu?
— Sądzę, że tak jest, jak powiada Old Shatterhand. Musimy stąd ruszyć w tej chwili, aby w czas ostrzec Winnetou. Czy się godzicie, sir?
— Owszem.
— A czy jeńca zabierzemy z sobą?
— Oczywiście. Przywiążemy go do Mary Sama, co mu zbyt przyjemnem nie będzie. Załatwiwszy się z tem, wyruszymy natychmiast. Przedtem jednak musimy znaleźć w łożysku jaką kałużę, aby konie napoić.
W pół godziny potem byliśmy w drodze, oczywiście niezbyt zadowoleni z wyniku wyprawy. Zamiast pochwycić Santera, utraciliśmy Sama Hawkensa, ale z jego własnej winy, a jeżeliby się moje przypuszczenie sprawdziło, to można było mieć pewną nadzieję, że uwolnimy jego, a pochwycimy Santera.
Ścigając tego drugiego, musieliśmy naturalnie trzymać się jego tropu i kołowaliśmy z tego powodu, ponieważ on zmienił pierwotny kierunek i pojechał pod kątem rozwartym. Postanowiłem ten kąt przeciąć, a skutek tego był taki, że tuż przed południem stanęliśmy przed parowem, prowadzącym na polanę, na której dokonano podwójnego morderstwa.
Zostawiliśmy konie pod opieką jednego z Apaczów na dolinie, a sami ruszyliśmy w górę. Na skraju polany stał strażnik, który powitał nas tylko cichym ruchem ręki. Spostrzegliśmy na pierwszy rzut oka, że pozostałych dwudziestu Apaczów pracowało pilnie nad przygotowaniem pogrzebu dla wodza i jego córki. Mnóstwo wysmukłych drzew, ściętych tomahawkami, przeznaczono na rusztowanie. Oprócz tego leżały tam wielkie kupy kamieni, które ciągle jeszcze znoszono. Do tych robotników przyłączyli się zaraz przybyli ze mną Apacze. Pogrzeb miał się odbyć nazajutrz.
Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.
— 425 —