Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.
—   432   —

się dać bezbronnie powystrzelać. Daruję im życie i zadowolnią się tem, że dostaną w ręce Santera.
— Dziękuję ci! Serce mego brata Winnetou stoi otworem dla dobrej myśli. Może on i w innej sprawie żywi równie łagodne zamiary.
— O jaką sprawą chodzi memu bratu Old Shatterhandowi?
— Chciałeś wszystkim białym zemstę zaprzysiąc, a ja poprosiłem cię, żebyś zaraz tego nie czynił, lecz zaczekał, aż minie pogrzeb. Czy wolno się dowiedzieć, co teraz postanowiłeś?
Zapytany patrzył przez czas pewien na ziemię, a potem podniósł jasny wzrok na mnie, wskazał na chatę, w której przed pochowaniem zwłoki leżały, i odrzekł:
— Ubiegłą noc spędziłem tam przy umarłych i walczyłem z sobą. Zemsta podsunęła mi wielką, śmiałą myśl. Chciałem zgromadzić wojowników wszystkich czerwonych narodów i wyruszyć z nimi przeciw bladym twarzom. Wtedy byłbym został zwyciężonym, ale w walce z sobą zostałem zwycięzcą.
— Więc porzuciłeś tę wielką, śmiałą myśl?
— Pytałem o to trzy osoby, które miłuję: dwoje zmarłych i jednego żyjącego. Radzili mi plan ten porzucić, postanowiłem więc pójść za ich radą.
Zapytałem go nie słowami, lecz wzrokiem, zwróconym na niego, a on mówił dalej:
— Mój brat nie wie, o których mówię osobach. Mam na myśli Kleki-petrę, Nszo-czi i ciebie. Was troje w myślach pytałem i otrzymałem potrójną, ale jednobrzmiącą odpowiedź.
— Tak, gdyby żyli oboje i gdybyś mógł ich zapytać, powiedzieliby pewnie to samo, co ja ci radzę. Plan, który miałeś, był wielki i ty nadałbyś się do jego wykonania, ale...
— Niech mój brat skromniej o mnie mówi i myśli — przerwał mi. — Gdyby się rzeczywiście udało jednemu wodzowi zjednoczyć wszystkie czerwone szczepy, to nie stałoby się to tak prędko, jakbym sobie tego życzył,