Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/193

Ta strona została uwierzytelniona.
—   439   —

— Kto będzie się układał z Keiowehami, jeśli się uda ich zamknąć?
— Ja. Zadaniem Old Shatterhanda jest tylko nie wypuścić ich z parowu, gdy zobaczą moich wojowników i zechcą zawrócić. Ale śpieszcie się! Południe już dawno minęło, a Keiowehowie nie zatrzymają się do jutra, lecz pójdą za nami dziś jeszcze, zanim się ściemni.
Słońce dokonało już prawie swej dziennej wędrówki i za godzinę należało się spodziewać wieczora. Udałem się więc z Dickiem Willem i z moimi Apaczami w drogę piechotą.
W kwadrans potem spostrzegliśmy brzozę i weszliśmy w las. Wygląd okolicy zgadzał się zupełnie z opisem Winnetou. Wkrótce dostaliśmy się na owe miejsce doliny, na którem pasły się konie. Naprzeciw nas otwierał się boczny parów, wiodący na polanę do grobów. Stamtąd, gdzie usiedliśmy pod drzewami, mogliśmy widzieć nadchodzących Keiowehów, a nie mieliśmy powodu obawiać się tego, żeby oni nas spostrzegli, gdyż należało przypuścić, że nie przejdą na naszą stronę, lecz po tamtej pójdą do przesmyku.
Apacze zachowywali się milcząco, a Stone i Parker rozmawiali z sobą pocichu. Byli pewni, że Keiowehowie wpadną nam w ręce razem z Santerem, ja jednak trochę o tem wątpiłem. Do zmroku brakowało co najwyżej dwudziestu minut, a Keiowehowie się nie zjawiali. Sądziłem zatem, że dopiero jutrzejszy ranek przyniesie rozstrzygnięcie, zwłaszcza że nie było widać także wywiadowcy, którego nieprzyjaciel wysłał. U nas pod drzewami było już ciemno.
Szept Parkera ze Stonem ustał. Lekki wiatr poruszał szczytami drzew i wywoływał jednostajny szmer, który należałoby raczej nazwać nieustannym, głęboko brzmiącym oddechem, od którego bardzo łatwo odróżnić każdy inny odgłos. Naraz wydało mi się, że coś się sunie po miękkim leśnym gruncie. Zacząłem nadsłuchiwać; tak, coś się poruszało. Zwierzę czworonożne nie zbliżyłoby się do nas tak bardzo. A płaz? Również nie. Od-