o tem, co on widział. Jeślibym chciał ich podsłuchać to naraziłbym się na bardzo wielkie niebezpieczeństwo. Santer niezawodnie powiedział im, że go ścigam, a to mogło, a nawet musiało doprowadzić do odkrycia mnie. Postanowiłem jednak odważyć się na wszystko, jakkolwiek miałem małą nadzieję powodzenia. Ta okoliczność, że nie rozniecili ognisk, aby ich nie dostrzeżono, musiała i mnie przyjść w pomoc.
Pod drzewami leżały wielkie złomy skalne, porosłe mchami i otoczone paprocią. Pomyślałem nad tem, czyby mi się nie udało ukryć za jednym z nich.
Większość czerwonoskórych zajęta jeszcze była końmi, które przywiązywali do pali, aby się nie mogły oddalić i nie zdradziły obozu. Reszta pousiadała, lub pokładła się na skraju lasu. Na jednym jego punkcie zabrzmiał półgłośny rozkaz. Tam zapewne znajdował się dowódca, a należało się też spodziewać, że na tem miejscu zostanie. Tam musiałem się dostać, o ileby to tylko było możebnem!
Leżąc na ziemi, posunąłem się w tym kierunku, nie dbając o osłonę, gdyż ciemność panowała dokoła, a czerwonoskórcy przebywali przeważnie po drugiej stronie od tego miejsca, na które ja się skradałem. Dostrzec mogli mnie tylko wtedy, gdyby któryś z nich potknął się o mnie. Tak się nie stało, wobec czego dotarłem szczęśliwie do celu. Zauważyłem tam dwa głazy obok siebie, jeden wysoki i długi, a drugi niższy. Niewątpliwie z tej strony nie spodziewali się podsłuchiwana, więc wylazłem spokojnie z niższego głazu na wyższy i rozciągnąłem się na nim jak długi. Leżałem na wysokości dwu metrów dość bezpiecznie, gdyż żaden z czerwonoskórych nie miał powodu podchodzić tu za mną.
Indyanie, którzy byli zajęci dotychczas końmi, zeszli się także i pousiadali, albo pokładli się na ziemi. Tam, gdzie spodziewałem się dowódcy, wydano półgłosem kilka rozkazów, dla mnie niezrozumiałych, gdyż nie znałem wtedy języka Keiowehów. Następnie oddaliło się kilku wojowników w charakterze straży, jak mi się zdawało.
Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/196
Ta strona została uwierzytelniona.
— 442 —