Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/197

Ta strona została uwierzytelniona.
—   443   —

Rzeczywiście obsadzili wylot doliny, ale las pozostawili wolno, co było dla mnie bardzo korzystne, ponieważ mogłem się potem oddalić, nie natykając się na straże.
Obozujący rozmawiali z sobą wprawdzie półgłosem, ale ja słyszałem każde zdanie, nie rozumiejąc niestety niczego. A byłoby mi się nadzwyczaj przydało uchwycić treść ich rozmowy. Często opowiadam, że na moich wyprawach po Zachodzie skradałem się pod obozy Indyan najrozmaitszych szczepów, a w podróżach po innych krajach pod obozowiska innych narodów i podsłuchiwałem znajdujących się tam ludzi. Tej zdolności zawdzięczam swoje powodzenie w tym względzie, a częstokroć nawet życie. Czytający to nie wyobraża sobie, lub nawet nie myśli nad tem, jak trudno i jak niebezpiecznie jest w ten sposób podchodzić pod obóz. Trudno nie tylko dla tego, że ta czynność wymaga fizycznej zręczności, siły i wytrwałości, lecz przedewszystkiem z tego powodu, że potrzeba do tego ćwiczenia duchowego, niezbędnej inteligencyi i różnych wiadomości, bez których nie można się obejść. Nadarmo bowiem podchodziłbym choćby nawet po mistrzowsku pod obóz Indyan, Beduinów albo Kurdów, sudańską seribah, albo południowo amerykańską osadę Gauchów, gdybym nie władał językiem dotyczącego szczepu i nie mógł zasięgnąć potrzebnych mi wieści. A treść rozmów znaczy w takich wypadkach przeważnie więcej, niżeli wszystko inne, o czem się przy tem człowiek dowiaduje. Dla tego starałem się zawsze poznać język ludzi, z którymi miałem do czynienia. Winnetou przyswoił sobie szesnaście dyalektów Indyańskich i w tym kierunku był także moim najwybitniejszym nauczycielem. Nie zdarzyło mi się później już nigdy, żebym podchodził pod obóz na zwiady, a nie rozumiał słów tych, którzy w obozie układali sobie plany wypraw.
Leżałem z dziesięć minut na kamieniu, kiedy usłyszałem wołanie straży, poczem nastąpiła upragniona dla mnie odpowiedź:
— To ja, Santer. Weszliście więc w dolinę?