Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.
—   445   —

— Uff! Wiedzą o tem?
— Tak.
— Wobec tego nie możemy już ich zaskoczyć!
— Oczywiście, że nie.
— Skoro więc ich napadniemy, przyjdzie do walki, która będzie wymagała dużo krwi, bo Winnetou i Old Shatterhand wystarczą każdy na dziesięciu wojownikow.
— Tak, to prawda. Śmierć Inczu-czuny i jego córki napełniła ich wściekłością. Kipią zemstą, będą się bronili jak wściekłe psy i drapieżne zwierzęta. Ale mimoto powinni dostać się w nasze ręce. Przynajmniej Winnetou muszę ja na wszelki wypadek pojmać.
— Czemu jego właśnie?
— Ze względu na nuggety. On jeden zna prawdopodobnie pokłady tego kruszczu.
— Nie pokaże ich nikomu.
— Nawet, gdy go schwytamy?
— I wtedy nie.
— Będę go męczył dopóty, dopóki mi tajemnicy nie wyjawi.
— On mimoto będzie milczał. Ten młody pies Apaczów drwi z wszelkich mąk. Jeżeli zaś wie, że nadchodzimy, będzie się starał umknąć przed nami.
— O ja wiem, jak się mamy do tego zabrać, żeby go w naszą moc dostać.
— Skoro wiesz, to nam powiedz!
— Wystarczy wyzyskać pułapkę, którą oni na nas nastawili.
— Nastawili pułapkę? Jaką?
— Chcą nas zwabić do wązkiego przesmyku, gdzie niepodobna się bronić, i tam nas wziąć do niewoli.
— Uff! Czy mój brat Santer słyszał to wyraźnie?
— Tak.
— Czy zna ten przesmyk?
— Byłem w nim.
— Opowiedz, jak się o tem dowiedziałeś?
— Odważyłem się na wiele, na bardzo wiele. Gdyby mnie byli spostrzegli, byłbym poniósł śmierć w męczar-