niach i dyabelnie się cieszę, że się tak szczęśliwie skończyło. Zawdzięczam to tylko temu, że znałem już drogę do Nugget-tsil i okolicę, gdzie stoją oba grobowce.
— Grobowce? Więc Winnetou, jak przypuszczałem, pochował tam swoich zmarłych?
— Tak jest. Bardzo mi się to przydało, gdyż odwróciło uwagę Apaczów. Domyślałem się oczywiście, że znajdują się tam na polanie i miałem się nadzwyczaj na baczności. Przeszedłem już niejedno i mogę się pochwalić, że nie jestem niedoświadczonym westmanem, ale tak ostrożny jeszcze nigdy nie byłem. Nie obrałem oczywiście drogi przez dolinę, lecz przez las bokiem. U wejścia do przesmyku na prawo stały ich konie. Dostać się aż do Apaczów, nie używając drogi przez parów, to nie było drobnostką, ale mi się udało. W górze podwoiłem jeszcze ostrożność i wytężyłem całą mą chytrość. Już myślałem, że nie możliwem będzie dotrzeć aż do polany, ale Apacze mieli oczy i uszy jedynie dla pogrzebu i dla tego ośmieliłem się podejść aż poza skałę, położoną na skraju polany. Stamtąd mogłem wszystko podpatrzyć.
— Mój biały brat był bardzo odważny; że jeszcze żyje, to tylko pogrzebowi zawdzięcza.
— Sam to już przyznałem! Skoro tylko groby zamknięto, posłał Winnetou swoich ludzi, żeby sprowadzili konie.
— Tam na górę? Czy to nie trudne?
— Bardzo uciążliwe!
— Miał zapewne ważny powód do tego!
— Naturalnie. Chciał przez to spowodować nas, żebyśmy widząc, iż oni poszli tamtędy z końmi, wspięli się za nimi, a potem posuwali się dalej śladem, który właśnie prowadził w pułapkę.
— Z czego o tem wnosisz?
— Nie wnoszę, lecz wiem to napewno, bo słyszałem.
— Od kogo?
— Od Winnetou. Wysławszy swoich ludzi po konie, został sam z Old Shatterhandem niedaleko mojej
Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/200
Ta strona została uwierzytelniona.
— 446 —