Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.
—   447   —

kryjówki i wdał się z nim w rozmowę, którą ja w całości podsłuchałem.
— Uff! Stał się cud wielki! Winnetou dał się podsłuchać! To było tylko dzięki temu możliwem, że myśli jego nie były przy nas, lecz przy ojcu i siostrze.
— O, były także i przy nas. Wysłał jednego wojownika na najwyższy szczyt góry, gdzie ten mógł z drzewa spostrzec nasze przybycie.
— Czy je zauważył?
— Nie, a przynajmniej mnie nic o tem nie wiadomo. Widzisz więc, jak to dobrze, że pojechałem naprzód. Jako pojedyńczy jeździec uszedłem oka tego szpiega.
— Tak, postąpiłeś bardzo rozumnie. Mów dalej!
— Skoro tylko czerwoni konie sprowadzili, nie czekano już dłużej. Opuścili polanę i przenieśli się na drugi jej koniec ku dolinie, prowadzącej w dalszym ciągu do wązkiego i długiego parowu, na którego ściany wspiąć się nie można. Tam miano was zwabić.
— A więc Winnetou zamierza zamknąć, obsadzić ten parów z obu stron?
— Tak, ale oczywiście dopiero, gdy wy tam wejdziecie.
— Wobec tego musi swoich ludzi podzielić. Połowa przejdzie przez parów i zaczeka na nas na jego końcu, a druga połowa ukryje się tymczasem i pójdzie potem za nami.
— Ja tak samo myślałem.
— Czy grunt tam skalisty, czy porosły trawą?
— W parowie skalisty, a przed nim w dolinie trawa.
— W takim razie zostawi drugi oddział Apaczów ślady, które zauważymy. Bylibyśmy zatem nie wpadli w pułapkę mimo usilnych starań Winnetou.
— O, przeciwnie! To sprytniejsi hultaje, niż sobie wyobrażasz. Drugi oddział nie został, lecz przejechał także przez parów.
— Uff! Jakże w ten sposób potrafią nas zamknąć?
— Ja sobie także to pytanie zadałem i znalazłem tylką jedną odpowiedź, a mianowicie, że ten oddział inną drogą chce się dostać na naszy tyły.