Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.
—   452   —

— Mój biały brat nie chce mnie chyba obrazić? Ja nie znam trwogi, ale jeśli mogę wroga dostać w ręce bez rozlewu krwi, lub z rozlewem, to wolę bez. Tak postępuje każdy rozumny wojownik, choćby był najwaleczniejszym.
— Czy ci się zdaje, że opuszczając te strony, zdołasz pochwycić tych białych i Apaczów?
— Tak.
— Oho! Ciekaw jestem, w jaki sposób!
— Będą nas ścigać.
— To nie jest znów tak pewne.
— To pewne. Winnetou musi się zemścić na tobie, a wie, że jesteś z nami, nie zejdzie więc z naszego tropu. Zrobimy go umyślnie tak wyraźnym, żeby go łatwo było zobaczyć i udamy się wprost do naszej wsi, dokąd odesłałem pojmaną bladą twarz, Sama Hawkensa.
— I zdaje ci się, że Apacze tam za nami podążą?
— Tak, będą nas nawet z wielkim pośpiechem ścigali.
— Aha! Żeby mnie pojmać? Czy mówisz to dla pocieszenia mnie? Mam się znowu pozwolić ścigać, kiedy mi się tu nastręcza najlepsza sposobność do wykonania moich zamiarów?
— Tu nic nie uzyskasz, zupełnie nic, a podczas jazdy naszej do domu nie narazisz się na najmniejsze niebezpieczeństwo.
— Ale skoro nas dopędzą, niebezpieczeństwo będzie takie, jakie tylko być może!
— Ależ oni nas nie dościgną, gdyż oddalimy się od nich tak, że będziemy całkiem pewni. My odjedziemy natychmiast, a oni mogą ruszyć za nami dopiero wówczas, gdy zauważą, że nas już niema. To nie może nastąpić przed jutrzejszem południem.
— Teraz wracać, teraz zaraz? Ja nie godzę się na to. Jak przyjmie to wódz wasz, skoro się dowie, że porzuciłeś takie korzyści, jakie tutaj miałeś w ręku, choć nie byłeś do tego zmuszony? Rozważ to dobrze!
Dowódca nie odezwał się ani słowem na to ostrze-