Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.
—   460   —

że odnajdą nasze ślady i podążą za nimi. Wówczas zmiarkują, co zamierzamy i udaremnią wszystko.
— Mój brat wypowiada znów moje myśli. Musimy pozostać tutaj, dopóki Keiowehowie nie odjadą, a potem będziemy pewni, że nam nie zaszkodzą. Ale w tem miejscu nie możemy nocy przepędzić, bo trzeba się liczyć z tem, że nas tu znajdą, a to nie powinno im się udać.
— Wobec tego musimy się przenieść na miejsce, z któregobyśmy, skoro tylko dzień nastanie, mogli widzieć ten wylot parowu.
— Znam takie miejsce. Niech moi bracia wezmą konie za cugle i poprowadzą za mną!
Zabraliśmy konie, które pasły się w pobliżu, i udaliśmy się za Winnetou na preryę. Po kilkuset krokach dotarliśmy do grupy drzew, za którąśmy się zatrzymali. Tu mogliśmy się rozłożyć obozem, nie obawiając się, żeby nas Keiowehowie znaleźli, gdyby jeszcze tej nocy mieli się na nas rzucić. Rano mogliśmy zobaczyć przed sobą wyraźnie cały przesmyk od jednego końca do drugiego.
Ponieważ noc była tak chłodna, jak poprzednie, przeto zaczekałem, dopóki się mój koń nie położył i przytuliłem się potem tak do niego, żeby mnie rozgrzewał. Zwierzę leżało spokojnie, jak gdyby wiedziało, jakiej od niego żądam usługi i aż do rana tylko raz się zbudziłem.
Kiedy się jasno zrobiło, nie wyszliśmy zaraz z poza drzew, lecz obserwowaliśmy parów przeszło godzinę. Nic się tam nie poruszyło, postanowiliśmy więc Keiowehów poszukać. Na wypadek, gdyby tu jeszcze byli, musieliśmy być ostrożni i zbliżać się do nich ukradkiem. To wymagało dużo czasu i dlatego zaproponowałem Winnetou:
— Keiowehowie przybyli do Nugget-tsil przez preryę i wrócą pewnie tą samą drogą. Na cóż więc szukać ich mozolnie! Jeśli objedziemy górę aż do miejsca, na którem zobaczył ich wczoraj twój wywiadowca, przeko-