Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.
—   461   —

namy się bezwarunkowo, czy są tam jeszcze, czy nie. Poco tracić tyle czasu, skoro można to prędzej i z mniejszym trudem osiągnąć!
— Mój brat ma słuszność, postąpimy wedle słów jego.
Wsiedliśmy na konie i pojechaliśmy łukiem, zwróconym ku południowi, a wygiętym ku północy, dokoła gór. Była to w odwrotnym kierunku ta droga, którą jechali Apacze, szukając śladów Santera po jego ucieczce. Kiedyśmy potem dostali się na preryę, położoną na południe od Nugget-tsil, sprawdziło się moje przewidywanie: ujrzeliśmy bowiem dwa wielkie i silne tropy; wczorajszy wiódł do doliny, a dzisiejszej nocy prowadził na zewnątrz. Nie ulegało więc wątpliwości, że Keiowehowie stąd się zabrali. Mimoto wjechaliśmy na dolinę i zbadaliśmy ją, dopóki i dalsze ślady nie przekonały nas, że ją nieprzyjaciele opuścili.
Ruszyliśmy teraz ich nowym tropem, który łączył się z dawnym i tak się silnie odznaczał, że nie podobna było przeoczyć, że chcieli go nam wyraźnie pokazać. Życzyli sobie, żebyśmy poszli za nimi, dlatego nawet na miejscach, gdzie zresztą nie zostawiliby śladów, zadawali sobie trudu, by je odcisnąć wyraźnie. Na ustach Winnetou zaigrał uśmiech.
— Ci Keiowehowie — rzekł — znają nas przecież. Powinniby właśnie zacierać swe ślady, które i tak znaleźlibyśmy. Okoliczność, że tego nie czynią, musi w nas wzbudzić podejrzenie. Chcą być bardzo sprytni, a zachowują się całkiem przeciwnie, bo mózgu w głowach nie mają.
Powiedział to umyślnie głośno, żeby to słyszał pojmany Keioweh, którego oczywiście więziliśmy wciąż jeszcze u siebie. Zwracając się wprost do niego, dodał:
— Ty umrzesz prawdopodobnie, gdyż zabijemy cię, jeśli nie uwolnią nam Sama Hawkensa, lub jeśli się dowiemy, że go męczono. Gdyby się to jednak nie stało, gdybyśmy cię więc puścili wolno, to powiedz swym wojownikom; że postępują, jak chłopcy, którzy się nie nauczyli niczego i śmieszni są, gdy się chcą zachowywać,