Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.
—   469   —

Byłem na tyle dobroduszny, że podjąłem się małej próby, ale musiałem tego czemprędzej zaniechać, gdyż Tangua warknął na mnie, jak wściekły pies łańcuchowy.
— Można sobie wyobrazić, gdyż nie był to narazie czas na to, żeby wstawiać się za jeńcami, jeszcze nie schwytanymi. Powinniście byli zaczekać.
— O, jeden był już pojmany; jeden z ludzi Old Shatterhanda. Szczególny człowiek; śmiał się i zachowywał tak, jak gdyby mu śmierć wcale nie groziła.
— Widzieliście go?
— Widziałem, jak go sprowadzono i jak z godzinę leżał skrępowany na ziemi. Potem zabrano go na wyspę.
— Na wyspę? Służy ona jako więzienie?
— Tak; leży w rzece Salt Fork, o kilka kroków od wsi i bardzo pilnie jej strzegą.
— Czy mówiliście z jeńcem?
— Kilka słów. Zapytałem go, czy życzy sobie jakiej przysługi. Na to on uśmiechnął się do mnie po przyjacielsku i powiedział, że czuje wielki apetyt na maślankę, oraz zapytał, czy nie pojechałbym do Cincinnati po jedną szklankę tego napoju. Zupełny błazen! Przestrzegłem go, że jego położenie wcale na śmiech nie pozwala, on na to prychnął znów śmiechem i oświadczył, żebym się o niego nie troszczył, bo są inni ludzie do tego. Mimo to wstawiłem się za nim u wodza, ale mnie odpędził jak psa. Obchodzą się z jeńcem zresztą nieźle, gdyż Old Shatterhand trzyma u siebie pojmanego Keioweha, jako zakładnika. Tylko Santer stara się białemu jeńcowi Keiowehów sprzykrzyć pozostającą mu jeszcze odrobinę życia.
— Santer? Nazwisko świadczyłoby, że to biały. Czy oprócz was byli jeszcze jacy biali u Tangui?
— Tylko ten Santer, wstrętny dla mnie osobnik. Przybył tam wczoraj z czerwonymi, którzy zwabili Winnetou i zabrał się zaraz do jeńca. Poznacie go także, skoro do wsi przyjdziecie.
— Czy wiecie, czego chce od wodza?