— Nie. Pozdrowiłem go wprawdzie, ale nie zważałem nań potem, gdyż widocznie nie podobała mu się moja obecność. Mogłem się dowiedzieć od czerwonych, lecz nie pytałem. Co mnie nie obchodzi, tego nie biorę na język; to moja zasada, z którą mi jest w życiu bardzo wygodnie.
— Czy ten Santer jest gościem wodza, czy też ma namiot osobny?
— Wyznaczono mu namiot, ale nie zaraz obok namiotu wodza, co jest zwykłem odznaczeniem chętnie widzianych gości, lecz starą budę skórzaną na końcu wsi. Widocznie nie jest u wodza w szczególnych łaskach.
— Czy nie wiecie, jak się biały jeniec nazywa?
— Sam Hawkens, sławny podobno westman, pomimo swej zabawności. Żałuję, że go sprzątną, ale mu nie poradzę. Może wódz prędzej was posłucha, niż mnie, jeśli wstawicie się za jeńcem dobrem słowem.
— Spróbuję. Czy potrafilibyście podać mi dokładniej położenie namiotu, w którym Santer mieszka?
— Na co? Zobaczycie sami, skoro tam przybędziecie. Czwarty, czy piąty w górę rzeki. Wątpię, czy się wam ten człowek spodoba; ma twarz wisielca. Strzeżcie się go! Mimo swego urzędu jesteście jeszcze bardzo młody i nie weźmiecie mi za złe dobrej rady. Ja muszę jechać dalej. Bądźcie zdrowi i odjedźcie stąd cało!
Czy miałem go zatrzymać, by się więcej dowiedzieć? W takim razie trzebaby było powiedzieć jemu, kim jesteśmy, a to byłoby zbyt niebezpieczne. Winnetou był także tego zdania, gdyż pojechał dalej i rzekł do mnie głosem stłumionym:
— Już dość. Niech mój brat dalej nie pyta, gdyż to zastanowiłoby tych ludzi, jako przyjaciół Keiowehów.
— Mnie zdaje się także, że osiągnęliśmy dużo. Wiemy wcale dokładnie, gdzie siedzi Hawkens i gdzie mieszka Santer i znajdziemy obudwu. Jak daleko teraz pojedziemy?
— Dopóki ci dwaj handlarze nie znikną nam z oczu;
Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.
— 470 —