Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.
—   471   —

potem powrócimy do obozu. Spotkanie z nimi przyniosło nam wielką korzyść. Aby to wszystko wybadać, co od nich usłyszeliśmy, musielibyśmy się narazić na wielkie niebezpieczeństwo. Wiemy już, jak sprawy stoją i dziś wieczorem zakradniemy się do wsi Keiowehów.
Obaj traderzy zniknęli nam zwolna z oczu. Musieli jechać powoli ze względu na owe juczne zwierzęta. Przekonałem się później, jakiem to nieszczęściem dla nich się stało. Dowiedziałem się również, że wzięli od Keiowehów na zamianę rozmaite futerka. Ten, który mówił z nami, był właściwym handlarzem, a drugi tylko pomocnikiem. Ponieważ ich już nie było widać i nie mogli nas dostrzec, wróciliśmy do obozu tą samą drogą i staraliśmy się zatrzeć nasze ślady.
Dick Stone i Will Parker, bardzo zadowoleni z wyniku naszych zwiadów, ucieszyli się szczególnie tem, że ich kochany Sam miał się stosunkowo dobrze i że nie stracił humoru. Prosili nas, żebyśmy ich dziś wieczorem wzięli z sobą, ale Winnetou odmówił temi słowy:
— Niechaj moi biali bracia zostaną dziś jeszcze tutaj, gdyż tym razem jeszcze Sama nie zdołamy uwolnić. Może uda się nam to dopiero jutro, a wy będziecie przytem.
Kryjówkę mieliśmy dość dobrą, ale przypadek mógł jakiego Keioweha sprowadzić na brzeg, na którym rozłożyliśmy się obozem. To też Winnetou rozporządził:
— Znam wyspę, położoną trochę dalej w dół rzeki. Rosną na niej drzewa i krzaki, za którymi się ukryjemy. Tam nikt nie przyjdzie. Niechaj moi bracia przeniosą się ze mną na tę wyspę.
Opuściliśmy tedy obóz, pojechaliśmy w dół rzeki, dopóki nie zobaczyliśmy wyspy. Woda tu była głęboka i płynęła dość wartko, ale przedostaliśmy się na koniach wcale gładko. Pokazało się, że Winnetou miał słuszność, wyspa bowiem była wielka i na tyle zarosła, że użyczała dość bezpieczeństwa dla ludzi i koni.
Urządziłem sobie legowisko w zaroślach i ułożyłem się do snu, gdyż przewidywałem, że następnej nocy nie