Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.
—   481   —

Hawkensa, a pewien jestem, że wódz zgodzi się na to.
— Uff! To dobrze, to bardzo dobrze! Mój brat Shatterhand postąpił odważnie, nawet zuchwale, biorąc Pidę do niewoli, ale to było dla nas najlepsze.
Mówiąc, że wnet zobaczy Santera, nie przypuszczałem, że się to stanie o wiele prędzej, niż sobie wyobrażałem. Przywiązaliśmy jeńca tak między sobą, że barki jego dotykały naszych, a chociaż miał ręce skrępowane, mimoto głowa musiała zostać ponad wodą. Tylko nogami mógł nam pomagać w pływaniu. Potem weszliśmy w rzekę. Pida nie stawiał oporu, lecz, gdy straciliśmy grunt pod stopami, zaczął w tem samem tempie silnie odbijać się nogami.
Mgła tak gęsta leżała na wodzie, że nie było widać na sześć długości człowieka, ale za to słyszy się we mgle lepiej. Byliśmy już niedaleko od brzegu, kiedy Winnetou się odezwał.
— Cicho, coś usłyszałem.
— Co?
— Coś jakby plusk wioseł, zanurzanych w wodę powyżej nas.
— To zatrzymajmy się.
— Tak; słuchaj!
Poruszaliśmy się tylko o tyle, ile było potrzeba do utrzymania się na wodzie, nie wywołując żadnego szmeru. Tak, Winnetou miał słuszność. Ktoś wiosłował z prądem wody. Było mu widocznie bardzo pilno, gdyż mimo spadu, jaki rzeka tu miała, używał wioseł.
Zbliżał się szybko. Czy należało nam pokazać się, czy też nie? Mógł to być nieprzyjacielski wywiadowca, ale z drugiej strony nie bez znaczenia było dla nas przekonać się, kto to był. Spojrzałem pytająco na Winnetou, a on zrozumiał mnie i odpowiedział:
— Nie wracać! Chcę wiedzieć, kto płynie! Nie zobaczy nas, bo leżymy całkiem cicho na wodzie.
Można się było spodziewać, że nas nie dostrzeże, gdyż wystawały tylko głowy nasze nad wodą. Nie od-