Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.
—   482   —

płynęliśmy więc z powrotem. Pida był taksamo zaciekawiony, jak my. Mógł wprawdzie nas zdradzić, lecz nie zrobił tego, bo pewny był uwolnienia.
Uderzenia wioseł zbliżały się i z mgły wychyliła się łódź indyańska. Siedział w niej... kto? Postanowiliśmy cicho się zachować, ale Winnetou skoro tylko zobaczył siedzącego w łodzi, wydał donośny okrzyk:
— Santer!... Ucieka!
Mój, zwykle bardzo spokojny, przyjaciel tak się podniecił widokiem swego śmiertelnego wroga, że uderzył gwałtownie rękami i nogami, aby się dostać do kanoe, ale powstrzymało go to, że był przywiązany do mnie i do Pidy.
— Uff! Ja muszę popłynąć do niego... muszę go mieć! — zawołał i odciął nożem rzemień, wiążący go z Pidą.
Santer usłyszał rzeczywiście okrzyk Winnetou; zwrócił w tej chwili wzrok ku nam i zobaczył nas.
— Thousand devils! — krzyknął przerażony. — Toż tu są oni...
I zatrzymał się. Wyraz przestrachu znikł z jego oblicza i ustąpił miejsca złośliwej radości. Zrozumiał nasze położenie, wrzucił wiosło do czółna, pochwycił strzelbę, wymierzył do nas i zawołał:
— Wy psy, to wasza ostatnia wycieczka wodna!
Wypalił na szczęście w chwili, kiedy Winnetou się od nas uwolnił i w gwałtownych skokach sadził ku łodzi, a my doznaliśmy przez to szarpnięcia, które oddaliło nas od punktu, w który Santer wymierzył. Kula więc nie dosięgła nas.
Winnetou nie płynął teraz właściwie, lecz skakał wprost po wodzie. Wziął nóż między zęby i leciał ku wrogowi w długich podskokach, jak kamień, odbijający się od wody przy tak zwanem „puszczaniu kaczek“. Santer miał jeszcze kulę w drugiej lufie, wycelował do Apacza i zawołał szyderczo:
— Chodź tu, przeklęta czerwona skóro! Wyślę cię do wszystkich dyabłów!
Zdawało mu się, że się z Indyaninem prędko załatwi, że wystarczy mu pociągnąć za cyngiel, ale pomy-