Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/244

Ta strona została uwierzytelniona.
—   488   —

potrzeby posyłać jednego z jeńców i tracić w ten sposób jednego zakładnika.
— To zaiste słuszne. Ale dlaczego właśnie wy macie iść do wsi? Ja mogę także to zrobić.
— Wierzę bardzo, że nie brak wam do tego odwagi, sądzę jednak, że będzie lepiej, jeśli ja pomówię z Tanguą.
— Zważcie przecież, jaki na was wściekły! Skoro mnie ujrzy, zgodzi się prędzej na każdy warunek, niżeli w złości, która go opanuje na wasz widok.
— Dla tego właśnie chcę sam z nim prowadzić układy. Niech się złości, że śmiem się przed nim pojawić, ale nic mi nie będzie mógł zaszkodzić. Jeśli wyślę kogo innego, pomyśli, że się go boję, a ja pragnę uniknąć podobnego podejrzenia.
— Więc róbcie, co chcecie, sir! Gdzie zaczekamy tymczasem? Tu na wyspie, czy też wyszukamy lepsze jakie miejsce?
— Niema lepszego.
— Well! Ale biada naszym jeńcom, jeśli się wam we wsi co stanie! Postąpilibyśmy z nimi bez pardonu. Kiedy wyruszycie?
— Dzisiaj wieczorem.
— Dopiero? Czy to nie zapóźno? Jeśli dobrze pójdzie, możemy uporać się do południa z wymianą i ruszyć za Winnetou.
— A Keiowehowie za nami i wybiją nas.
— Sądzicie?
— Tak. Tangua chętnie wyda nam Sama za syna, ale odzyskawszy go, poruszy wszystko, aby zemścić się na nas. Dla tego wymiana musi nastąpić wieczorem, poczem odjedziemy, aby się w nocy oddalić, zanim nas zaczną ścigać. Zaczekać do wieczora dlatego jeszcze warto, że do tego czasu wzmoże się obawa wodza o syna To go podatniejszym uczyni.
— To prawda, ale jeśli nas tu przedtem spostrzegą, mr. Shatterhand?
— To także nic złego.