Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/246

Ta strona została uwierzytelniona.
—   490   —

Ta łódź bardzo mi była na rękę, wciągnąłem ją więc na wyspę, aby się wieczorem posłużyć nią i nie przemoknąć znowu podczas przeprawy przez rzekę.
O zmroku zepchnąłem znowu łódź w wodę i powiosłowałem w górę rzeki. Stone i Parker odprowadzili mnie, życząc powodzenia. Powiedziałem im, że wtedy dopiero byłby powód do obaw, gdybym do rana nie powrócił.
Płynąć przeciw prądowi było bardzo trudno, dlatego dopiero w godzinę skręciłem z Red River do Salt Forku. W pobliżu wsi przybiłem do brzegu i przywiązałem kanoe do drzewa rzemieniem, w który zaopatrzyliśmy je przedtem.
Zobaczyłem znowu tak samo jak wczoraj płonące ogniska, mężczyzn, przy nich siedzących, oraz krzątające się tam i sam kobiety. Sądziłem, że wieś będzie dziś pilnie strzeżona, ale tego nie zastałem. Keiowehowie znaleźli ślady Apaczów, wysłali za nimi wojowników i zdawało im się, że są bezpieczni.
Tangua siedział dzisiaj także przed namiotem, lecz w towarzystwie tylko dwu młodszych synów. Ze spuszczoną głową wpatrywał się posępnie w ogień. Znajdowałem się dzisiaj na lewym brzegu Salt Forku, na którym też wieś leżała. Zacząłem się skradać od rzeki pod kątem prostym poza namioty, dopóki nie zobaczyłem przed sobą namiotu wodza. Miałem szczęście, gdyż w pobliżu nie było nikogo, ktoby mnie mógł zauważyć. Położywszy się na ziemi, poczołgałem się ku tylnej ścianie namiotu. Tam usłyszałem nizki, monotonny śpiew skargi: to wódz opłakiwał w ten indyański sposób stratę ulubionego syna. Posunąłem się dalej ku drugiej stronie namiotu, podniosłem się i stanąłem nagle tuż obok Tanguy.
— Dlaczego Tangua śpiewa głosem skargi? — zapytałem. — Dzielny wojownik nie skarży się. Jęki przystają tylko starym kobietom.
Niepodobna opisać, jak go moje ukazanie się przeraziło; chciał mówić, lecz nie zdołał ani słowa z siebie