Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/248

Ta strona została uwierzytelniona.
—   492   —

raz wściekłości. Naraz krzyknął coś, zwróciwszy się do innych namiotów. Nie rozumiałem tego, bo użył swego narzecza, lecz było w tem moje imię.
W chwilę potem zabrzmiało w całej wsi wycie, że mi się wydało, iż ziemia drży pod memi nogami. Ilu tylko było wojowników, tylu przybiegło do nas z podniesioną bronią. Na to ja dobyłem noża i wrzasnąłem Tagui do ucha:
— Czy Pida ma być przebity? On mnie tutaj do ciebie przysyła.
Zrozumiał moje słowa pomimo wycia i podniósł rękę. Ten ruch wystarczył, aby sprowadzić ciszę, ale Keiowehowie nas otoczyli. Spojrzenia, któremi mnie poprostu pożerali, dowodziły, że nie puściliby mnie żywcem stąd, gdyby o to chodziło. Usiadłem spokojnie obok Tanguy, popatrzyłem mu zimno w zdumione mą zuchwałością oblicze i rzekłem:
— Między mną i Tanguą panuje nieprzyjaźń na śmierć i życie. Nie jestem temu winien, ale też nic nie mam przeciwko temu. Wszystko mi jedno, czy z moimi przyjaciółmi zgubię jednego z jego wojowników, czy całe plemię. Czy go się boję, niech wywnioskuje z tego, że przyszedłem w sam środek jego wsi, by z nim pomówić. Załatwijmy to krótko: Pida znajduje się w naszym ręku i powieszą go na drzewie, jeśli ja o czasie oznaczonym nie wrócę.
Ani jedno słowo, ani jeden ruch nie zdradziły wrażenia moich słów na stojących dokoła czerwonoskórych, z których wielu poznałem. Oczy wodza iskrzyły się z wściekłości o to, że mi nie mógł nic zrobić, nie narażając życia swojego syna. Zgrzytając zębami wykrztusił tylko pytanie:
— Jak... jak... dostał się w wasze ręce?
— Byłem wczoraj tam na wyspie, kiedy rozmawiał z Samem, powaliłem go i zabrałem z sobą.
— Uff! Old Shatterhand jest ulubieńcem złego ducha, który go znowu obronił. Gdzie trzymacie mego syna?