Sterując, musiałem Samowi opowiedzieć, co się stało od wzięcia go do niewoli. Żałował wprawdzie, że Winnetou musiał się z nami rozłączyć, ale nie skarżył się na to zbytnio, gdyż obawiał się wyrzutów Apacza.
Pomimo ciemności wylądowaliśmy szczęśliwie na wyspie, przyjęci radośnie przez Dicka Stone’a i Willa Parkera, którzy dopiero po mem odejściu uświadomili sobie wielkość mego przedsięwzięcia.
Wydaliśmy obydwu jeńców, którzy nie pożegnali nas ani słowem, i zaczekaliśmy, dopóki nie ucichły uderzenia wioseł wracających kanoem. Następnie wsiedliśmy na konie i zwróciliśmy je ku lewej stronie rzeki. Należało tej nocy sporą przestrzeń ujechać, to też bardzo na rękę nam było, że Sam znał te strony dość dobrze. On podniósł się w strzemionach na swojej Mary, pogroził pięścią za siebie i powiedział:
— Teraz przytulają Keiowehowie głowy i czaszki, aby się wspólnie naradzić, jakby nas dostać w swoje przednie łapy. Ale gorzkie ich ogarnie zdziwienie! Sam Hawkens nie będzie już taki głupi i nie utknie w dziurze, z którejby go greenhorn musiał wywlekać. Już mnie żaden Keioweh nie złapie, jeśli się nie mylę...