cej z wody skale? Bałem się ruszyć z miejsca, gdyż burza była dość silna, żeby mnie zmieść ze skały. Po jakimś czasie zauważyłem, że się zmniejszyła i, jak to zwykle bywa z takimi huraganami, ucichła nagle, deszcz ustał, a na niebie zabłysły gwiazdy.
W ich świetle dopiero rozpatrzyłem swoje położenie. Byłem na brzegu. Za mną szalały fale przybrzeżne, a przedemną stało kilka drzew. Podszedłem ku nim. Te oparły się burzy, ale kilka innych powyrywał huragan z ziemi, a nawet poniósł dalej niektóre. Następnie dostrzegłem poruszające się światła. Był to znak, że są tam ludzie, udałem się więc do nich czemprędzej.
Ci nieszczęśliwi znajdowali się obok kilku domostw, poniszczonych srodze przez burzę, która z jednego nawet cały dach zabrała. Jakże zdziwili się ci ludzie moim widokiem! Wytrzeszczyli na mnie oczy, jak gdyby uważali mnie za widmo. Morze szalało jeszcze tak, że musieliśmy ryczeć, by się nawzajem dosłyszeć. Byli to rybacy. Burza zapędziła nasz statek na jedną z wysp Tortuga, na której znajdował się fort Jefferson. Trzymano tam skonfederowanych jeńców wojennych.
Rybacy zajęli się mną z wielką przychylnością, zaopatrzyli mnie w świeżą bieliznę i odzież niezbędną, gdyż byłem tylko tak ubrany, jak we śnie podczas morskiej podróży. Potem uderzyli na alarm, gdyż należało przeszukać wybrzeże za innymi ocalonymi. Do rana znaleziono szesnaście osób, z tych trzem udało się życie przywrócić, ale reszta nie żyła. Kiedy dzień nadszedł, ujrzałem brzeg, pokryty naniesionymi przez wodę ułamkami okrętu, który się rozbił. Przód tkwił między skałami, gdzie go wpędził orkan.
Byłem zatem rozbitkiem i to w najpełniejszem tego słowa znaczeniu, gdyż ogołocony zostałem ze wszystkiego. Pieniądze, które przeznaczyłem na tak przyjemny cel, leżały na dnie morza. Ubolewałem oczywiście nad tą stratą, ale w tem strapieniu nie brakło pociechy; uratowałem życie ja i jeszcze trzej inni z tylu ludzi, a to przecież można było uważać za szczęście!
Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/018
Ta strona została uwierzytelniona.
— 8 —