Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/047

Ta strona została uwierzytelniona.
—   37   —

teraz. Leży we wschodniej części zatoki i jako port ma daleko mniejsze znaczenie niż Galveston. Jak wszędzie w Teksas, tak i tu jest wybrzeże bardzo niezdrową niziną, której nie można jeszcze nazwać bagnistą, jakkolwiek jest bardzo obfita w wodę. Nic łatwiejszego jak dostać tu febry i dla tego było mi bardzo nieprzyjemnie, że musiałem tu bawić tak długo.
Mój „hotel“ dorównywał europejskiej oberży trzeciego rzędu, pokój przypominał kajutę okrętową, a łóżko dostałem tak krótkie, że albo dla głowy, albo dla nóg nie było dość miejsca.
Po złożeniu rzeczy postanowiłem wyjść, by się przypatrzyć miejscowości. Między moją izbą a schodami znajdował się pokój, którego drzwi właśnie były otwarte. Rzuciwszy przypadkowo okiem do wnętrza, zobaczyłem przedewszystkiem takie same meble, jak były u mnie, a pod ścianą na ziemi siodło, a nad niem na gwoździu wiszącą uździenicę. W kącie, tuż przy oknie, stała oparta długa kentucka rusznica. Pomyślałem mimowoli o Old Deacie, chociaż przedmioty te mogły także do kogoś innego należeć.
Wyszedłszy z domu, puściłem się zwolna ulicą. Okrążając róg, zderzyłem się z człowiekiem, który nadszedł z drugiej strony, a mnie nie zauważył.
— Thunder storm! — krzyknął na mnie. — Uważajcie, sir, jeśli gonicie w ten sposób z za rogu!
— Jeśli mój ślimaczy chód nazywacie gonieniem, to ostryga będzie chyba podobna do parowca na Mississipi — odrzekłem, śmiejąc się.
Zagadnięty odskoczył o krok, przypatrzył się mnie i zawołał:
— Toż to ten greenfish, który nie chciał się przyznać, że jest detektywem. Czego tu szukacie w Teksas, a do tego w Matagordzie, sir?
— Nie was, master Death!
— Bardzo wierzę! Należycie, jak się zdaje, do ludzi, którym bardzo trudno znaleźć to, czego szukają, ale zato łatwo zderzyć się z tymi, z którymi nic nie mają