Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/055

Ta strona została uwierzytelniona.
—   45   —

się dowódca. — Będzie się bronił, ale jeśli się tylko ruszy, puszczę na niego Plutona. On tresowany na ludzi.
Odwiązał psa i trzymał go na sznurku przy sobie. Jeszcze gospodarz piwa był nie przyniósł, jeszcze mieliśmy czas rzucić na stół pieniądze i odejść, ale ja nie sądziłem, żeby ta banda pozwoliła nam oddalić się, a ponadto wstrętnem mi było uciekać przed tymi pogardy godnymi ludźmi. Tacy samochwalcy są zawsze tchórzami na dnie duszy.
Sięgnąłem do kieszeni i odwiodłem rewolwer. Wiedziałem, że się w mocowaniu ostoję, nie byłem tylko pewien, czy mi się uda pokonać psy. Miałem już pod rękami psy tresowane na ludzi i jednego przynajmniej nie potrzebowałem się obawiać.
Wtem wszedł gospodarz, postawił szklanki na stole i rzekł głosem błagalnym do swych wojowniczych gości:
— Gentlemani, wasze odwiedziny są mi bardzo przyjemne, ale proszę was, żebyście zostawili w spokoju owych dwu ludzi. To także moi goście.
— Łotrze! — ryknął jeden z nich. — Chcesz nam dawać nauki? Zaczekaj, zaraz ostudzimy twój zapał!
I zawartość dwu czy trzech sklanek trafiła w gospodarza, kóry uznał za najwłaściwsze opuścić izbę czemprędzej.
— No, a teraz tamten pyskacz! — zawołał mój przeciwnik. — Teraz on dostanie!
Trzymając psa lewą ręką, prawą wylał na mnie wszystko piwo. Ja zerwałem się ze stołka i skoczyłem w bok tak, że mnie nie dosięgło, poczem podniosłem pięść, by się na tego łotra rzucić i ukarać go. On uprzedził mnie jednak.
— Pluto, go on! — zawołał, puściwszy psa na mnie.
Zostało mi jeszcze tyle czasu, żeby przyskoczyć do ściany, gdy wtem potężny zwierz rzucił się na mnie, przeskakując całą przestrzeń między mną a sobą, wynoszącą pięć kroków, jednym, iście tygrysim, skokiem. Pies