Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/058

Ta strona została uwierzytelniona.
—   48   —

młodzieniec jest wodzem i słynnym wojownikiem. Zakrój poważnej, pięknej, męskiej jego twarzy można było nazwać rzymskim. Kości policzkowe wystawały zaledwie w nieznacznej mierze, a wargi były pełne, choć subtelnie zarysowane. Matowa, jasno-brunatna, cera miała lekki odcień bronzowy. Jednem słowem był to Winnetou, wódz Apaczów, z którym łączyło mnie braterstwo krwi.
Zatrzymał się na chwilę w drzwiach. Bystrem, badawczem, spojrzeniem ciemnych oczu przebiegł po całej izbie i po wszystkich znajdujących się w niej osobach, poczem usiadł blizko nas, a jak najdalej od gapiących się nań rowdies.
Podniosłem już był nogę, aby ku Winnetou poskoczyć i pozdrowić go jak najserdeczniej, on jednak nie zwrócił na mnie uwagi, chociaż niewątpliwie mnie poznał. Miał widocznie do tego powód, przeto i ja nie wstałem, starając się nawet przybrać wyraz obojętności.
Z twarzy jego wyczytałem, że zrozumiał natychmiast położenie i nasz stosunek do rowdies. Zmrużył oczy, jakby z lekką pogardą, rzucił jeszcze raz okiem na naszych przeciwników, a kiedyśmy usiedli i schowali rewolwery, ukazał się na jego ustach ledwie dostrzegalny, ale przychylny uśmiech.
Wrażenie jego osobistości było tak wielkie, że po jego wejściu zrobiło się tak cicho jak w kościele. Cisza ta upewniła widocznie gospodarza, że niebezpieczeństwo minęło, bo wychylił głowę przez przymknięte drzwi, a widząc, że domysł jego się sprawdza, wsunął całą swą postać do izby.
— Proszę o piwo! — rzekł Indyanin, piękną, jasną, angielszczyzną i miłym dla ucha stentorowym głosem.
To wpadło w oko rowdies. Zbliżyli do siebie głowy i poczęli coś szeptać. Spojrzenia, rzucane ukradkiem na Indyanina, dowodziły, że nie mówili o nim nic korzystnego.
Winnetou dostał piwo, podniósł szklankę pod świat-