Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/064

Ta strona została uwierzytelniona.
—   52   —

Równocześnie wydobył rewolwer, lecz w tem stało się coś, czego się napastnik nie spodziewał. Oto Apacz wykręcił mu z ręki broń, porwał go za biodra, podniósł i rzucił nim w okno, które oczywiście roztrzaskało się w drobne kawałki i wyleciało razem z nim na ulicę.
Odbyło się to o wiele prędzej, niźli się da opowiedzieć. Brzęk szyb, wycie psów, gniewny ryk towarzyszy wyrzuconego w ten sposób hultaja, to wszystko złożyło się na straszny zgiełk, nad którym górował głos Winnetou. On bowiem przystąpił do drabów, wskazał ręką na okno i zawołał:
— Czy jeszcze kto chce się tam dostać? Niechaj powie!
Podczas tego zbliżył się zanadto do jednego z psów, który już zamierzył się chwycić go zębami, ale Apacz kopnął zwierzę tak, że skowycząc wlazło pod stół. Dozorcy niewolników cofnęli się ze strachem i zamilkli. Winnetou nie miał w ręku żadnej broni. Wszystkich wprawiła w podziw tylko jego osoba. Indyanin wyglądał jak pogromca zwierząt, który, wchodząc do klatki, poskramia wzrokiem dzikość kotów.
Wtem otwarły się drzwi gwałtownie i wszedł wyrzucony przez okno rowdy z twarzą, pokaleczoną lekko odłamkami szkła, dobył noża i skoczył z okrzykiem wściekłości ku Winnetou. Apacz ustąpił cokolwiek na bok i chwycił szybkim ruchem za tę rękę napastnika, w której trzymał nóż. Potem porwał go znów tak samo jak przedtem za biodra, podniósł i grzmotnął nim tak o podłogę, że rowdy został na niej bez przytomności i bez ruchu. Ani jeden z towarzyszy obitego nie próbował już zaczepki ze zwycięzcą, który z całym spokojem, jak gdyby nic nie zaszło, wypił resztę piwa. Następnie skinął na gospodarza, ukrytego trwożnie za drzwiami, wiodącemi do jego gabinetu, wyjął sakiewkę z za pasa, dobył z niej mały żółty przedmiot i wsunął go mu do ręki, mówiąc:
— To za piwo i za okno, master Landlord! Widzicie, że dziki płaci, co jest winien, można się tembardziej spodziewać, że i od cywilizowanych otrzymacie