Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/066

Ta strona została uwierzytelniona.
—   54   —

nieczności wciska się między mury. Mnie najlepiej, kiedy niebo widzę nad sobą. Pochodzimy jeszcze po tej pięknej Matagordzie dla zabicia czasu. A może wy lubicie w co zagrać?
— Nie jestem wogóle graczem i na przyszłość będę się starał nim nie zostać.
— To słuszne, mój młodzieńcze! Ale tu każdy grywa, a im dalej w Meksyk, tem gorzej. Tam gra nawet mąż z żoną, kot z myszą, przyczem oczywiście i noże dość często latają. Skoro więc nie gracie, to użyjmy przechadzki. Potem coś zjemy i położymy się spać. W tym błogosławionym kraju nie wie człowiek nigdy, gdzie i kiedy pójdzie na spoczynek wieczorem.
— Tak źle chyba nie będzie!
— Nie zapominajcie, sir, o tem, że znajdujecie się w Teksas, a tu stosunkowo daleko jeszcze do porządku. My naprzykład zamierzamy udać się do Austin, ale pytanie jeszcze, czy się tam dostaniemy. Fale wypadków w Meksyku przewaliły się na drugą stronę Rio grande. Tam dzieje się niejedno, co się zresztą nigdzie nie zdarza, a ponadto musimy się także liczyć z pomysłami Gibsona. Jeśli mu przyszło na myśl przerwać drogę do Austin i wysiąść gdzieś po drodze, to będziemy zmuszeni to samo uczynić.
— Ale jak się dowiemy, czy wysiadł?
— Będziemy się dopytywali. Parowiec nie śpieszy się tu na Colorado tak, jak na Mississipi, lub gdzie indziej. W każdej miejscowości zostaje z pół godziny czasu na wywiady. Musimy się nawet na to przygotować, że nam przyjdzie wysiąść tu i ówdzie, gdzie nie będzie miasta, ani hotelu, w którym moglibyśmy zagościć.
— A co w takim razie stanie się z moim kufrem?
Old Death zaśmiał się głośno na to pytanie.
— Z kufrem, z kufrem! — zawołał. — Wożenie z sobą kufra, to jeszcze resztka przedpotopowych stosunków. Któż rozumny wlókłby z sobą taki pakunek! Gdybym ja był chciał zabierać z sobą wszystko, czego potrzebowałem w podróżach i wędrówkach, nie byłbym