Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/070

Ta strona została uwierzytelniona.
—   58   —

dziemy gotowi. Dostaniemy tn także ołowiu, pójdziemy więc do domu i wylejemy zapas kul, który przerazi tych tam w Meksyku.
Wziąwszy jeszcze kilka drozbiazgów, jak chustki do nosa, które Old Death uważał zresztą za zupełnie zbyteczne, przeszedłem do przyległego pokoiku, aby się przebrać. Gdy wróciłem do sklepu, zaczął mi się stary przypatrywać z zadowoleniem.
Żywiłem w duchu przyjemną nadzieję, że on poniesie me siodło, ale mu to ani na myśl nie przyszło. Wpakował na me plecy cały zakupiony magazyn i wysunął mnie za drzwi.
— Tak — uśmiechał się na dworze. — Zobaczcie teraz, czy rzeczywiście jest czego się wstydzić! Każdy rozsądny człowiek będzie was uważał za rozumnego gentlemana, a dyabła to obchodzi, co będzie mówił świat głupi.
Teraz nie różniłem się już niczem od Old Deatha. Dźwigałem cierpliwie moje jarzmo do oberży, on zaś kroczył obok mnie, ubawiony wielce w duchu, że mnie widział w charakterze własnego posługacza.
Przybywszy do „hotelu“, położył się, ja zaś wyszedłem szukać Winnetou. Można sobie wystawić, jakie wrażenie wywarło na mnie to spotkanie. W gospodzie ledwie zapanowałem nad sobą i nie rzuciłem mu się na szyję. Nie mogłem sobie wytłumaczyć, jak przybył do Matagordy i czego tutaj szukał, dlaczego udawał, że mnie nie zna. Jego zachowanie się miało z pewnością swój powód, ale jaki?
On także pragnął niewątpliwie ze mną pomówić tak, jak ja tęskniłem za rozmową z nim. Spodziewałem się, że on na mnie gdzieś czeka, a znając jego sposoby, sądziłem, że z łatwością go znajdę. On obserwował nas pewnie i widział, gdyśmy wchodzili do hotelu. Należało go zatem szukać w pobliżu. Poszedłem odrazu ku tylnej stronie domu, przytykającej do niezabudowanego jeszcze placu i rzeczywiście ujrzałem Winnetou opartego o drzewo, w oddaleniu kilkuset kroków. Spostrzegłszy mnie, opu-