Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/076

Ta strona została uwierzytelniona.
—   64   —

— Kapitanie, nie możemy dłużej przypatrywać się spokojnie temu, co wyprawiają ci, noszący się ze złymi zamiarami, ludzie. Wysadźcie na ląd tego tam Indyanina, gdyż chcą go powiesić za to, że poturbował wczoraj któregoś z nich. Oprócz tego są tu jeszcze dwaj biali, których postanowili zlynchować, ponieważ byli świadkami tego zajścia, a szpiegują podobno na rzecz Juareza.
— Do wszystkich dyabłów! — rzekł kapitan — To nie żarty! Którzy to biali mogą być?
Oko jego przemknęło badawczo dokoła.
— To my! — odpowiedziałem ja, przystępując do niego.
— Wy? No, jeżeli wy jesteście szpiegami Juareza, to ja zjem mój kołowiec na śniadanie! — rzekł, przypatrując mi się badawczo.
— Ani mi się o tem śni! Ja wcale się nie troszczę o waszą politykę.
— No, nic złego wam się nie stanie. Przybiję natychmiast do brzegu, gdzie udacie się w miejsce bezpieczne.
— Na to ja się nie godzę. Muszę tym statkiem jechać dalej, gdyż nie mogę się narażać na stratę czasu.
— Rzeczywiście? To przykra sprawa. Zaczekajcie!
Podszedł do Winnetou i powiedział mu parę słów. Apacz potrząsnął głową pogardliwie i obrócił się od niego. Kapitan powrócił do nas i oznajmił z miną zakłopotaną:
— Myślałem to sobie! Czerwoni mają głowy żelazne. On także nie chce wysiąść na ląd.
— W takim razie będzie zgubiony razem z tymi panami — rzekł konduktor — bo ci niespokojni są bardzo na nich zawzięci. A nas paru ludzi ze statku nie da rady takiej przemocy.
Kapitan spojrzał w zamyśleniu przed siebie. Na twarzy jego odbił się uśmiech, jak gdyby mu przyszedł doskonały pomysł do głowy.
— Wypłatam tym secesyonistom figla, który popamiętają na długo — rzekł do nas — ale panowie musicie się