Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/098

Ta strona została uwierzytelniona.
—   86   —

W kilka chwil potem weszli nowi goście do izby, których ze zdumieniem i z uczuciem niepokoju rozpoznałem odrazu, gdyż byli to owi secesyoniści w liczbie dziewięciu, czy dziesięciu, którym kapitan okrętu dał dziś tak piękną sposobność ratunku przez dopłynięcie do brzegu. Znali widocznie kilku z obecnych gości, gdyż przywitano ich gorąco. Z krzyżujących się odpowiedzi i pytań wywnioskowaliśmy, że tu na nich czekano. Z początku zaprzątnięto ich tak dalece, że nie mieli czasu na nas uważać, co nam oczywiście bardzo było na rękę. Usiedliśmy więc na razie na swoich miejscach, chcąc bowiem teraz się oddalić, bylibyśmy musieli przejść obok nich, a oni skorzystaliby pewnie z tej sposobności do zaczepienia się z nami. Gdy Lange usłyszał, kto oni są, przymknął drzwi tak, że oni nas widzieć nie mogli, my zaś mogliśmy słyszeć, o czem mówili. Oprócz tego zmieniliśmy nasze miejsca w ten sposób, że plecami zwróciliśmy się do przedniej izby.
— Chodzi o to, żeby was nie zobaczyli — rzekł kowal. — Już przedtem panował po ich stronie nieprzychylny dla nas nastrój. Gdyby spostrzegli was, których uważają za szpiegów i chcieli już dziś powiesić, byłaby awantura gotowa.
— Nic strasznego — odrzekł Old Death. — Czy jednak sądzicie, że będziemy tu siedzieli, dopóki się oni nie oddalą? Na to nie mamy czasu, ponieważ musimy bezwarunkowo być u Cortesia.
— Dobrze, sir! Pójdziemy drogą, na której nas napewno nie zobaczą.
Old Death rozejrzał się po pokoju i rzekł:
— A którędy? Wyjście jest możliwe tylko przez izbę pierwszą.
— Nie. Tędy o wiele wygodniej.
Wskazał na okno.
— Czy nie żartujecie przypadkiem, sir? — zapytał stary. Nasuwa mi się podejrzenie, że się chyba boicie! Czy mamy się pożegnać po francusku i jak myszy po-