— No, — śmiał się Lange — a to wytrzeszczą oczy te draby, gdy zauważą, że im ptaszki uleciały. Istotnie zrobiliśmy dobrze.
— Ale dyabelny blamaż narazie! — łajał Old Death. — Doznaję wrażenia, jak gdybym słyszał szyderczy śmiech.
— Niech się śmieją! My potem będziemy się śmiali, a to jak wiadomo korzystniej. Dowiodę wam, że się ich nie obawiam, ale nie wdaję się w karczemne bójki.
Obaj kowale wzięli od nas siodła, zapewniając, że nie mogą dopuścić, żeby goście ich dźwigali takie ciężary. Niebawem znaleźliśmy się pomiędzy dwoma budynkami. W lewym panowała zupełna ciemność, a w prawym migotało światło przez szparę w okiennicy.
— Sennor Cortesio jest w domu — rzekł Lange. — U niego właśnie widać światło. Zapukajcie tylko, to wam otworzy. Skoro się z nim załatwicie, przyjdźcie tutaj na lewo, gdzie my mieszkamy. Zapukajcie w okiennicę koło drzwi. My tymczasem przygotujemy przekąskę.
Kowale udali się do domu, a my zwróciliśmy się na prawo. Na nasze pukanie odchyliły się drzwi, a przez wązką szparę spytał głos jakiś:
— Kto tu być?
— Dwaj przyjaciele — odrzekł Old Death. — Czy sennor Cortesio w domu?
— Czego chcieć od sennor?
Sposób wyrażania się wskazywał, że to murzyn.
— Chcemy z nim załatwić pewien interes.
— Co, interes? Powiedzieć, bo nie wolno wejść!
— Przysyła nas master Lange!
— Massa Lange? On być dobry. Wolno wejść, ale zaczekać chwilę!
Zamknął drzwi, ale wnet je otworzył i przyniósł odpowiedź:
— Wejść! Sennor powiedzieć, że mówić z obcymi.
Przez małą sień weszliśmy do wielkiej izby, prawdopodobnie kantoru, gdyż skromne jej umeblowanie składało się tylko ze stołu, kilku krzeseł i pultu do pisa-
Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.
— 89 —