Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.
—   96   —

przekroczyć granicę. Poradziłem im, w jaki sposób można pewniej i prędzej przez granicę się przedostać, dla obcego bowiem, zwłaszcza niesecesyonisty, pobyt tutaj bynajmniej nie jest wskazany. W Teksas grasują teraz ludzie, łowiący chętnie ryby w mętnej wodzie. Pełno tutaj wszelakiej bezużytecznej hołoty, której pochodzenia, ani celu nikt nie zna. Wszędzie słyszy się o zbrodniach, napadach, okrucieństwach z niewiadomego powodu. Sprawcy znikają, a policya stoi bezradnie wobec okropnych faktów.
— Czyżby to byli ludzie z Ku-kluks-klanu? zauważył Old Death.
— Wielu o to samo pytało, a w ostatnich czasach porobiono odkrycia, które pozwalają się domyślać, że prawdopodobnie mamy do czynienia z tą szajką. Onegdaj natrafili w Halletsville na dwa trupy z przypiętemi kartkami z napisem „Yankee-hounds“. W Shelby zaćwiczono niemal na śmierć rodzinę za to, że ojciec służył pod generałem Grantem. A dzisiaj dowiedziałem się, że koło Lyons znaleziono czarny kaptur z przyszytymi dwoma kawałkami białej materyi w kształcie jaszczurek.
— O, do pioruna! Takie maski noszą Kukluksi!
— Tak, zasłaniają sobie twarze czarnymi kapturami, opatrzonymi w białe figury. Każdy z nich ma osobną figurę, po której się go poznaje, gdyż podobno nawet nazwiska swoje sami przed sobą trzymają w tajemnicy.
— Nasuwa mi się wobec tego przypuszczenie, że tajne stowarzyszenie zaczyna znowu gospodarować. Miejcie się na baczności, don Cortesio. Przyjdą tutaj napewno. Najpierw byli w Halletsville, a kaptur znaleziono w Lyons. Ta miejscowość leży przecież stąd znacznie bliżej niż tamta.
— Rzeczywiście, macie słuszność, sennor. Od dzisiaj będę drzwi i okna zamykał dwa razy tak silnie i trzymał w pogotowiu nabite strzelby.
— Dobrze zrobicie. Tych łotrów nie trzeba oszczędzać, bo oni także nikomu nie darują. Kto się im podda,