Polazł dalej, a ja znów za nim. Nie trzymał się ściany domu, lecz zwrócił się od niej ku płotowi, otaczającemu ogród i porosłemu dzikiem winem, czy też inną, podobną rośliną. Wzdłuż tego płotu czołgaliśmy się równolegle do ściany przedniej domu w oddaleniu jakich dziesięciu kroków. Na dzielącej nas od domu przestrzeni dostrzegłem niebawem jakąś ciemną kupę, wyglądającą jak namiot. Jak się później dowiedziałem, były to ustawione w ten sposób tyczki do fasoli i chmielu. U ich stóp rozmawiano pocichu. Old Death sięgnął wstecz ręką, ujął mnie za kołnierz, przyciągnął do siebie tak, że moja głowa znalazła się obok jego i szepnął:
— O, tam siedzą. Musimy podsłuchać, o czem mówią. Właściwie powinienbym tam pójść sam, ponieważ jako greenhorn możecie mi popsuć całego figla. Ale dwu słyszy więcej niż jeden. Czy potraficie niepostrzeżenie podleźć tak blizko, żebyście ich mogli podsłuchać?
— Tak! — odpowiedziałem.
— To spróbujmy. Wy zbliżajcie się do nich z tej, a ja z tamtej strony. Już koło nich położycie twarz na ziemi, żeby nie zobaczyli blasku waszych oczu. Gdyby was mimoto zauważyli może z powodu zbyt głośnego oddechu, to trzeba będzie natychmiast uczynić ich nieszkodliwymi.
— Zabić? — spytałem szeptem.
— Nie. Musiałoby się to stać cicho, a więc zapomocą noża, ale wy nie macie jeszcze w tem wprawy. Strzału rewolwerowego ryzykować nie można. Skoro tylko spostrzegą was, albo mnie, rzucimy się: ja na jednego, a wy na drugiego, obejmiecie mu szyję rękami i ściśnięcie, żeby głosu z siebie nie wydał. Należy go przytem powalić na ziemię. Potem wam powiem, co robić dalej. Tylko bez hałasu! Widziałem, że z was mocny chłop, ale czy jesteście pewni, że zdołacie takim drabem cicho grzmotnąć o ziemię?
— Bezwarunkowo! — odrzekłem.
— A zatem naprzód, sir!
Poczołgał się dokoła tyk, a ja polazłem ku nim
Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.
— 107 —