Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.
—   109   —

— Tem bardziej rozzłości to Meksykanina, który nie wyprawi już pewnie nikogo na służbę do Juareza. Zrobimy porządek i damy mu pamiątkę, którą przed nikim się nie pochwali. Ludzie są pouczeni. Ale czy rzeczywiście pewien jesteś, że się twoje klucze nadadzą?
— Nie obrażajcie mnie, kapitanie! Znam się dobrze na swoim zawodzie. Drzwi, o które idzie, nie oprą się wytrychowi.
— No, to przystąpimy do dzieła. Żeby tylko prędko spać poszli. Nasi ludzie się zniecierpliwią, gdyż w tych krzakach bzu dyabelnie źle siedzieć. Obaj gospodarze rzucali tam wszelkie skorupy i śmiecie. Chciałbym, żebyście poszli zaraz dać znać towarzyszom. Posłucham jeszcze raz pod okiennicą, czy te sowy jeszcze się nie pokładły.
Kapitan powstał i poszedł cicho pod okiennicę izby sypialnej. Towarzysze nazywali go kapitanem; to określenie i rozmowa, którą właśnie słyszałem, zniewoliły mię do przypuszczenia, że był dowódcą. Drugiego nazywano „locksmith“, co oznacza ślusarza. Może tak się nazywał, a może rzeczywiście był ślusarzem, ponieważ wyraził się, że się rozumie na używaniu wytrycha. Poruszył się był właśnie, wskutek czego usłyszałem lekki brzęk, co dowodziło, że istotnie miał klucze przy sobie. Z tych rozmyślań wyrwało mnie lekkie szarpnięcie za spodnie. Polazłem wstecz. Za tykami leżał Old Death. Przysunąłem twarz moją do jego twarzy, poczem on spytał mnie zcicha, czy wszystko słyszałem i zrozumiałem, a gdy to potwierdziłem, powiedział:
— Wiemy zatem, o co idzie. Splatam figla tym drabom, na który długo będą potrząsali głowami! Gdybym się mógł tylko zdać na was!
— Spróbujcie! Cóż mam uczynić?
— Jednego z drabów wziąć za gardło.
— Well, sir! To zrobię!
— Dobrze, aby jednak iść całkiem napewno, objaśnię wam, jak się zabrać do tego. Słuchajcie! On tu za tyczki nie przyjdzie!