Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.
—   110   —

W tej chwili wrócił kapitan od okiennicy. Szczęściem usiadł zaraz napowrót.
Old Death nie uważał za stosowne podsłuchiwać ich w dalszym ciągu i szepnął do mnie:
— Pouczę was zatem, jak ująć tego hultaja. Poczołgacie się ku niemu i znajdziecie się za nim. Gdy krzyknę półgłosem, obejmiecie go za szyję, ale odpowiednio. Rozumiecie? Oba kciuki przyjdą na szyję tak, żeby się końcami stykały, a pozostałych ośm palców wciśniecie w gardło po cztery z każdej strony, tak mocno, jak tylko zdołacie.
— To się zadusi!
— Głupstwo! To nie idzie tak prędko. Łajdaki, opryszki i tym podobna hołota należą do drapieżników z bardzo twardem życiem. Gdy go już będziecie trzymali, przyciśnijcie go do ziemi, wtedy będziecie mogli użyć więcej siły, tylko nie fałszywie. Jak powiedziałem, staniecie za nim, lecz nie wolno wam ciągnąć go ku sobie, musicie go przycisnąć na lewo tak, żeby najpierw położył się na boku, potem na brzuchu, a wy żebyście. na nim usiedli. Tak go pokonacie najpewniej. Ponieważ nie przywykliście do takich sztuczek, więc może mu się udać krzyknąć. Będzie to jednak zaledwie krótkie rozpaczliwe „aj“. Potem umilknie, a wy przytrzymacie go, dopóki ja nie wrócę. Czy dokażecie tego?
— Napewno. Biłem się dawniej dużo.
— Biliście się! — szydził stary. — To nic nie znaczy! Musicie także zważyć, że kapitan jest dłuższy od tamtego. Przynieście zaszczyt swemu nauczycielowi, sir i nie dopuście, żeby się z was ci w izbie wyśmiali! A zatem naprzód! Czekajcie na mój okrzyk!
Odsunął się znowu, a ja poczołgałem się także na moje poprzednie miejsce, poczem przysunąłem się jeszcze bliżej do kapitana i podciągnąłem kolana, aby się móc podnieść natychmiast.
Obaj Kukluksi rozmawiali w dalszym ciągu, wielce rozgniewani tem, że oni i towarzysze tak długo muszą czekać. Potem wspomnieli o nas obydwu i wyrazili na-