dzieję, że „Ślimak“ odnajdzie nasze miejsce pobytu Wtem usłyszałem przyciszony głos Old Deatha:
— Otóż jesteśmy, panowie! Uważajcie!
Zerwałem się czemprędzej i objąłem kapitana za szyję tak, jak mi polecił skut. Trzymając go mocno końcami palców za krtań, przygniotłem go bokiem do ziemi, przewróciłem go dalej kolanem tak, że legł twarzą do ziemi, i ukląkłem mu potem na plecach. Nie wydał z siebie głosu, drgnął tylko rękami i nogami i leżał dalej spokojnie. Wtem przysiadła przed nami postać Old Deatha. Stary uderzył kapitana w głowę kolbą rewolweru i powiedział:
— Puście, sir, bo się rzeczywiście zadusi! Jak na początek, zrobiliście to nieźle. Macie, jak się zdaje, zdolności i kalkuluję sobie, że kiedyś będzie z was sławny złoczyńca, albo dzielny westman. Weźcie tego draba na plecy i chodźcie!
On wziął jednego na barki, ja drugiego i powróciliśmy do tylnych drzwi, gdzie Old Death poskrobał drzwi wedle umowy. Lange nas wpuścił.
— Co przynosicie? — zapytał zcicha, zauważywszy to pomimo ciemności.
— Zobaczycie! — rzekł Old Death wesoło. — Zamknijcie i wejdźcie do środka!
Jakież było zdziwienie tych ludzi, kiedyśmy złożyli naszą zdobycz na podłodze.
— Do stu piorunów! — zawołał stary sąsiad Langego. — To dwaj Kukluksi! Nieżywi?
— Jest nadzieja, że żyją — rzekł skut. — Widzicie, jak to dobrze, że wziąłem z sobą tego młodego mastera. Trzymał się dzielnie i pokonał nawet dowódcę szajki.
— Dowódcę? Ach to doskonale! Ale gdzie siedzą jego ludzie i dlaczego zanosicie ich tutaj?
— Trzeba wam to dopiero wyjaśniać? To przecież bardzo łatwo odgadnąć. Ja i młody sir wdziejemy suknie tych drabów i sprowadzimy tu szajkę, czekającą pod stajnią.
Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.
— 111 —