— Nie — odrzekł stary pewnym siebie tonem. — Wszystko zależy od tego, co zastaniemy w środku. No, Locksmith, zacznijmy od drzwi wchodowych!
Przystąpiłem do drzwi, trzymając prawdziwy klucz w ręce. Mimoto udałem, że próbuję wszystkich innych. Otworzywszy, stanąłem z Old Deathem, aby wszystkich przepuścić. Porucznik został także z nami. Kiedy wszyscy weszli pocichu, zapytał:
— Czy wydobyć latarnie?
— Tymczasem wyjmijcie tylko wy swoją!
My weszliśmy także. Zamknąłem drzwi, ale nie na klucz, a porucznik wyciągnął latarnię z reflektorem z kieszeni szerokich spodni. Ubranie jego obszyte było białemi figurami w kształcie noża myśliwskiego. Naliczyłem nas razem piętnastu, a każdy miał inny znak. Zauważyłem kule, półksiężyce, krzyże, węże, gwiazdy, żaby, koła, serca, nożyce, ptaki, czworonogi i wiele innych figur. Wszyscy zatrzymali się nieruchomo. Porucznik lubił widocznie dowodzić, gdyż poświecił dokoła, i zapytał:
— Czy warta stanie tu przy drzwiach?
— Na co? — odrzekł Old Death. — To niepotrzebne. Niech Locksmith zamknie. Tu nikt nie wejdzie.
Zamknąłem natychmiast, by w poruczniku nie obudzić żadnych wątpliwości, ale klucz zostawiłem w zamku.
— Musimy tam wejść wszyscy — rzekł teraz Old Death — kowale to chłopy jak dęby.
— Coś wy dziś całkiem inni, niż zwykle, kapitanie!
— Bo inne są warunki. Naprzód!
Popchnął mnie ku drzwiom od izby, gdzie powtórzyła się ta sama procedura z rozmykaniem i dobieraniem klucza. Następnie weszliśmy wszyscy. Old Death wziął porucznikowi z ręki latarnię i poświecił przy drzwiach od komory.
— Tędy! — rzekł. — Ale cicho, cicho!
— Czy my także mamy powyjmować latarnie?
— Nie, dopiero w sypialni.
Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.
— 116 —