— Nie da się! — zawołał jakiś głos gniewny. Ze dworu jest czemś podparta.
Wtem rozległa się od zewnątrz groźba:
— Jesteście uwięzieni. Precz od okiennicy! Kto ją otworzy, dostanie kulą w łeb!
— Tak — dodał z izby Old Death — i te drzwi są obsadzone. Stoi tu dość ludzi na to, żeby was wysłać na tamten świat. Spytajcie swego kapitana, co macie czynić.
Ciszej zaś powiedział do mnie:
— Chodźcie na strych z latarnią i strzelbą! Tamci niech tu lampę zapalą.
Weszliśmy na górę do znajdującego się nad sypialnią poddasza i z łatwością znaleźliśmy wyrwaną deskę. Zakrywszy latarnię i zdjąwszy kaptury, podnieśliśmy deskę, a w ten sposób zaglądnęliśmy do wnętrza oświetlonej kilku latarniami sypialni.
Napastnicy stali wszyscy stłoczeni jeden obok drugiego. Obu jeńcom odjęli już więzy i kneble, a kapitan mówił coś cicho, ale z wielkim naciskiem, do swoich ludzi.
— Oho! — rzekł porucznik. — Poddać się? Z iluż to ludźmi mamy do czynienia?
— Jest ich aż nadto, by was w przeciągu pięciu sekund wszystkich powystrzelać! — zawołał ku dołowi Old Death.
Wszystkich oczy zwróciły się ku górze. W tej samej chwili doleciał nas huk wystrzału jednego, a potem zaraz dugiego. Old Death pojął zaraz, co to jest i jak należy z tego skorzystać.
— Słyszycie! — mówił dalej. — Waszych kompanów odprawiają teraz kulami u Cortesia. Całe La Grange jest przeciwko wam. Wiedziano, że tu jesteście i przygotowano dla was przyjęcie, o jakiem nawet nie marzyliście. Tu nie potrzeba Kukluksklanu. W izbie obok was stoi dwunastu, pod oknem sześciu, a tu na górze również sześciu. Ja nazywam się Old Death. Zrozumiano? Daję wam dziesięć minut. Jeśli po upływie
Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.
— 118 —