tego czasu złożycie broń, to postąpimy z wami łagodnie, w przeciwnym razie wystrzelamy was wszystkich. Więcej nic wam nie mam do powiedzenia. To moje ostatnie słowo. Zapamiętajcie je sobie!
Założył deskę napowrót i rzekł do mnie pocichu:
— Teraz prędko na dół do Cortesia z pomocą!
Zabraliśmy dwu ludzi z izby, a dwu z pod okiennicy, gdzie na razie jedna straż wystarczała i w liczbie pięciu przemknęliśmy na drugą stronę. Właśnie gdy padł nowy strzał, ujrzeliśmy kilka zasłoniętych postaci przed domem, a kilka innych wybiegających z poza domu Cortesia. Jedna z nich krzyknęła głośniej może, niż miała zamiar:
— Tam w tyle także strzelają. Nie wejdziemy!
Ja położyłem się na ziemi, poczołgałem się bliżej i usłyszałem, jak jeden ze stojących na przedzie odrzekł:
— Dyabelska historya! Kto się mógł tego spodziewać! Meksykanin zwęszył coś i pobudzi strzałami całą ludność. Wszędzie zapalają się światła. Tam w tyle słychać już kroki. Za kilka minut wsiędą nam na karki; śpieszmy się. Wywalmy drzwi kolbami! Zgadzacie się?
Nie czekając odpowiedzi, poskoczyłem z powrotem do towarzyszy i poprosiłem:
— Panowie, prędzej! Uderzmy kolbami na tę zgraję! Chcą szturmować do drzwi Cortesia.
— Well, well! Tęgo w nich! — zawołali nasi towarzysze, a w ślad za tem zaczęły padać ciosy, jak gdyby z nieba, na zrozpaczonych opryszków. Ci pouciekali z krzykiem, zostawiając członków swej bandy tak pobitych, że się poruszać nie mogli. Tych rozbrojono, poczem Old Death przystąpił do drzwi Cortesia i zapukał:
— Kto tam? — zapytano ze środka.
— Old Death, sennor. Spędziliśmy wam z karku tych łotrów. Już ich niema. Otwórzcie!
Odchylono ostrożnie drzwi. Meksykanin poznał skuta, chociaż ten miał na sobie spodnie i bluzę kapitana.
— Czy rzeczywiście ich niema? — zapytał.
Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.
— 119 —