Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.
—   122   —

— Dobrze, panowie! — zawołał Old Death. — A teraz oświadczam, że zginie także każdy, kto się poważy wziąć broń napowrót, skoro drzwi się otworzą. Zaczekajcie teraz chwilę!
Posłał mnie na dół z poleceniem do Langego, żeby Kukluksów wypuścił z izby i pojmał. Ale wykonać to, nie było tak łatwo, jak nam się zdawało. Całą sień, oświetloną latarniami, zatłoczyli ludzie. Ponieważ oprócz kaptura miałem jeszcze na sobie strój Kukluksa, przeto wzięli mnie za członka tajnej szajki i pochwycili natychmiast między siebie. Nie pomogły moje wołania, gdyż nie słuchano ich wcale. Zaczęli mnie tak potrącać i kopać, że jeszcze po kilku dniach czułem to wszystko. Gotowi byli zaraz wyprowadzić mię przed dom i tam zlynchować.
Byłem w niemałem niebezpieczeństwie, ponieważ napastnicy mnie nie znali. Osobliwie jeden z nich, długi i mocno kościsty, człowiek walił mnie bezustanku pięścią w bok i ryczał przy tem:
— Na dwór z nim, na dwór! Drzewa mają konary, ładne konary, silne konary, wspaniałe konary; nie złamią się z pewnością, gdy na nich zawiśnie taka ludzka istota.
Równocześnie popychał mnie ku tylnym drzwiom.
— Ależ, sir — krzyknąłem do niego — ja nie jestem Kukluks. Spytajcie master Langego!
— Piękne konary, wspaniałe konary! — odparł, uderzając mnie ponownie w biodra.
— Żądam swobodnego przejścia do izby master Langego! Przebrałem się tak tylko, aby...
— Naprawdę wspaniałe konary! A sznur także się znajdzie w La Grange, ładny, elegancki sznur z dobrych konopi.
Popchnął mnie znowu i tak trącił w biodro, że straciłem cierpliwość. On mógł tych ludzi tak rozdrażnić, że zlynchowaliby mnie rzeczywiście, bo gdyby mnie raz pochwycili na dworze, to nie należało się niczego dobrego spodziewać.