Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.
—   135   —

ne miejsce. Naciągał ją nadwyczaj długo i zapewniał, że usłyszymy, jak zaskoczy. Nadsłuchiwaliśmy, ale napróżno. Szarpanie nie sprawiło skutowi żadnego bolu. Odsunąłem więc na bok cyrulika i przypatrzyłem się biodru. Był tam siniak z żółtą obwódką, co dowodziło niezbicie, że się ma do czynienia ze zgnieceniem.
— Trzeba was natrzeć wywarem gorczycy, albo jakimś innym spirytusem; to wam pomoże — rzekłem — Oczywiście dzisiaj przynajmniej musicie się zachować spokojnie. Szkoda, że Gibson umknie tymczasem!
— On? — odparł skut. — Nie obawiajcie się, sir! Kiedy taki stary ogar, jak ja, przyłoży nos do tropu, to nie puści go, dopóki nie pochwyci zwierzęcia. Możecie temu śmiało zaufać!
— Ja też to czynię, ale on wysforuje się zbytnio naprzód z Wiliamem Ohlertem!
— Już my go dościgniemy. Kalkuluję sobie, że to wszystko jedno, czy pochwycimy go o jeden dzień wcześniej, czy później, byleśmy go tylko znaleźli. Głowa do