Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.
—   148   —

lekim promieniu. Kogo tylko spotkamy, rzucamy nań podejrzenie, dopóki się nie przekonamy, że to nie hultaj. Dlatego wybaczcie nam, żeśmy się przed chwilą źle zachowali!
— To już zapomniane. Ale, z jakiegoż powodu wyruszają czerwoni przeciwko sobie?
— Temu winien ten dyabelski — pardon, sir! Wy może inaczej o nim sądzicie — prezydent Juarez. Słyszeliście, że musiał zmykać aż do El Paso. Francuzi poszli oczywiście za nim aż do Chihuahua i Cohahuela. On ukrył się przed nimi jak pracz przed psami, oni zaś gnali go aż nad Rio Grande i byliby go ścigali jeszcze dalej, a wkońcu wzięli do niewoli, gdyby nasz prezydent w Waszygtonie nie był taki głupi i nie zabronił im tego. Wszystko było przeciwko Juarezowi, wszyscy go opuścili, nawet Indyanie, do których należy jako rodowity czerwonoskórzec.
— Apacze także?
— Nie. To znaczy, że nie byli ani za nim, ani przeciw niemu, nie stawali wogóle po żadnej stronie i siedzieli cicho w swoich komyszach. Tak poradził im ich młody i sławny wódz, Winnetou. Tem lepiej udało się ajentom Bazaine’a wzburzyć przeciwko niemu Komanczów. Ci przeszli swoim zwyczajem potajemnie, ale w wielkich gromadach, przez granicę Meksyku, aby zrobić koniec stronnikom Juareza.
— Hm! Chcecie powiedzieć: aby rabować, mordować, pustoszyć i palić! Meksyk nic nie obchodzi Komanczów. Ich siedziby i tereny myśliwskie leżą po tamtej, a nie po tej stronie Rio Grande. Im obojętne, kto rządzi Meksykiem, Juarez, czy Maksymilian, czy Napoleon. Ale skoro panowie Francuzi wzywają ich, przeciwko ludziom spokojnym, to nie można im jako dzikim brać za złe tego, że korzystają skwapliwie ze sposobności wzbogacenia się. Kto ponosi za to odpowiedzialność, tego ja nie chcę rozstrzygać.
— No, mnie to także nic nie obchodzi. Krótko węzłowato, przeszli granicę i zrobili, czego od nich żądano, a przytem zderzyli się z Apaczami. Komancze byli