Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.
—   157   —

bardzo zdolnym pisarzem i ja również używałem na jego opowiadaniach o skórzanych pończochach, ale on Zachodu nie widział. Umiał doskonale łączyć poezyę z rzeczywistością, ale tutaj niestety spotyka człowiek tylko rzeczywistość, z poezyi ja przynajmniej nic nie znalazłem. W powieści czyta się o pięknie płonącem obozowem ognisku, nad którem piecze się soczysta polędwica bawola. Ja powiadam jednakowoż, że gdybyśmy rozniecili taki ognik, to zapach spalenizny zwabiłby do nas każdego Indyanina, któryby się znajdował w promieniu dwu mil angielskich.
— Prawie o godzinę drogi? Czy to możliwe?
— Przekonacie się jeszcze, jakie nosy mają czerwoni, a gdyby zresztą oni tego nie zwęszyli, to zwietrzą ich konie i zdradzą to parskaniem, którego ich Indyanie uczą. To parskanie sprowadziło już śmierć niejednego białego. Dla tego raczej wyrzekniemy się na dziś poezyi obozowego ogniska.
— Nie zachodzi żadna obawa, żeby Indyanie przebywali gdzieś w pobliżu, gdyż Komancze nie mogą jeszcze być w drodze. Zanim wysłańcy na rokowania powrócili do domu i zanim zgromadzą się wojownicy rozmaitych szczepów, upłynie sporo czasu.
— Hm! Jak to mądrze umie rozprawiać taki greenhorn! Niestety zapomnieliście o trzech rzeczach: po pierwsze jesteśmy właśnie na terytoryum Komanczów, powtóre zapędzili się ich wojownicy już aż do Meksyku, a po trzecie nie potrzeba na pozostałych dopiero bębnić, gdyż dawno już są zebrani i przygotowani do wyprawy wojennej. A może uważacie Komanczów za tak głupich, że zabili posłów Apaczów, nie będąc gotowymi do natychmiastowego wyruszenia? Ja twierdzę, że zdradziecki postępek względem tych posłów nie był bynajmniej skutkiem chwilowego gniewu, lecz postanowiony i obmyślany już z góry. Kalkuluję sobie, że nad Rio Grande będą już Komancze i obawiam się, że Winnetou z trudem tylko zdoła przejść obok nich niepostrzeżenie.
— Więc wy jesteście po stronie Apaczów?