Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.
—   159   —

celu nakręciłem. Wtem zamilkł Old Death i zaczął nadsłuchiwać. Jeden z naszych koni zaparskał w szczególny sposób, jak gdyby z rozdrażnienia, lub strachu. Mnie także to zastanowiło.
— Hm! — mruknął Old Death. — Co to było? Czy nie miałem słuszności, mówięc do Cortesia, że oba nasze cłapaki bywały już na preryi? Tak parska tylko zwierzę, które nosiło już na sobie westmana. W pobliżu z pewnością znajduje się coś podejrzanego. Ale nie oglądajcie się, panowie! W zaroślach jest całkiem ciemno, a gdy się oczy natęża, aby coś ujrzeć w takiej ciemności, to nabierają takiego blasku, że je wróg może dostrzec. Patrzcie zatem spokojnie przed siebie! Ja sam rozglądnę się dokoła i ściągnę przytem na twarz kapelusz, ażeby nie wystawiać na widok moich oczu. Słuchajcie! Znowu! Nie ruszajcie się!
Parskanie się powtórzyło. Mój koń zaczął teraz tupać nogami, jak gdyby się chciał zerwać z lassa. My zamilkliśmy, co ja uważałem za wprost naturalne, lecz Old Death szepnął:
— Skąd to nagłe milczenie! Jeśli rzeczywiście ktoś jest w pobliżu, aby nas podsłuchać, to już słyszał nas rozmawiających, a pozna po milczeniu, że parskanie zwróciło naszą uwagę i wzbudziło w nas podejrzenie. A więc mówcie, mówcie dalej! Opowiadajcie sobie cokolwiekbądż!
W tem rzekł murzyn pocichu:
— Sam wiedzieć, gdzie człowiek być. Sam widzieć dwoje oczu.
— Dobrze, ale nie patrz już w tamtą stronę, bo zoaczy także twoje oczy. Gdzież to jest?
— Gdzie Sam przywiązać swego konia, koło krzaku dzikich śliw. Całkiem nizko przy ziemi, całkiem słabo widzieć iskrzące punkty.
— Dobrze! Ja zakradnę się na tyły tego człowieka i wezmę go trochę za kark. Niema obawy, żeby było ich więcej, bo w takim razie konie zachowałyby się inaczej. Rozmawiajcie więc dalej głośno! Przyda się to podwójnie,