powy. Twarz miał pomalowaną w czarne pasy na żółtem tle. Broń, która się składała z noża, łuku i skórzanego kołczanu, odebrał mu Old Death. Leżał nieruchomo i z zamkniętemi oczyma, jak gdyby nie żył.
— To zwykły wojownik — rzekł Old Death — nie mający nawet odznaki, że zabił nieprzyjaciela. Nie widać u niego ani skalpu u pasa, ani włosów ludzkich we frendzlach u spodni, ani nawet woreczka z lekami na szyi. Ten ostatni brak wskazuje, że albo nie otrzymał jeszcze imienia wogóle, albo je już utracił. Użyto go teraz do zwiadów, bo to zadanie najniebezpieczniejsze, przy którem może się odznaczyć, zabić nieprzyjaciela i zdobyć imię nanowo. Patrzcie, już się rusza! Zaraz przyjdzie do siebie. Bądźcie cicho!
Jeniec wyciągnął członki i zaczerpnął głęboko powietrza. Poczuwszy, że ma ręce związane, drgnął jakby ze strachu na całym ciele. Otworzył oczy, spróbował się zerwać, lecz upadł napowrót. Teraz wypatrzył się na nas błyszczącemi oczyma. Gdy wzrok jego padł na Old Deatha, wyrwało mu się z ust:
— Kosza-pehwe![1]
— Tak to ja! — odpowiedział skut. — Czy czerwony wojownik zna mnie?
— Synowie Komanczów znają bardzo dobrze męża, noszącego to imię, ponieważ był u nich.
— Jesteś Komanczem. Widzę to po barwach wojennych na twojej twarzy. Jak ci na imię?
— Syn Komanczów utracił swe imię i nigdy go już nosić nie będzie. Wyszedł, aby je odzyskać, ale wpadł w ręce bladych twarzy i obarczył się wstydem i hańbą. Prosi blade twarze, by go zabiły. Zanuci pieśń wojenną, a oni nie usłyszą głosu skargi, kiedy go będą przypiekali na palu.
— Nie możemy spełnić twej prośby, gdyż jesteśmy chrześcijanami i twoimi przyjaciółmi. Wziąłem cię do niewoli, ponieważ z powodu ciemności nie spostrzegłem, że
- ↑ W języku Komanczów znaczy tyle co: Stara śmierć.