Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/187

Ta strona została uwierzytelniona.
—   175   —

ludzi doświadczonych, dla tego przypuszczam, że to był człowiek stary. Jeśli się do tego doliczy gorączkę z ran, której musiał dostać, zwłaszcza podczas takiej jazdy forsownej, to obawiam się niesłychanie o Winnetou. No, śpijmy już. Dobranoc!
Mimo jego życzeń nie zaznałem dobrej nocy. O śnie mowy nie było, bo troska o Winnetou nie dawała mi spokoju. Z tego powodu nie spałem już, a raczej jeszcze, kiedy na wschodzie zaczynało świtać, i obudziłem towarzyszy. Podnieśli się zupełnie bez szmeru, ale w tej chwili stanęli dokoła nas lndyanie. Teraz za dnia można było lepiej przypatrzyć się czerwonoskórym, niż przy skąpem świetle ogniska. Dreszcz mnie przeszedł na widok ohydnie pomalowanych twarzy i fantastycznie poubieranych postaci. Tylko niektórzy z nich okryli nagość swoją odzieniem. Wielu poobwieszało się nędznymi łachmanami, pełnymi robactwa, wszyscy jednak przedstawiali się okazale, gdyż mężczyźni szczepu Komancze znani są z piękności. O kobietach nie można oczywiście mówić pod tym względem, gdyż skwaw jest pogardy godną niewolnicą czerwonoskórca.
Wódz zapytał, czy co zjemy i przyniósł rzeczywiście kilka kawałków łykowatego mięsa końskiego i już „ujeżdżonego.“ Podziękowaliśmy, tłumacząc się tem, że mamy swoje, chociaż w rzeczywistości było to tylko kilka kawałków szynki. Wielki Niedźwiedź przedstawił nam także człowieka, który miał nam towarzyszyć. Potrzeba było niemałej sztuki dyplomatycznej, aby go odwieść od tego zamiaru. Wyrzekł się tego wreszcie, gdy Old Death wyjaśnił, że korzystanie z usług przewodnika byłoby hańbą dla takich jak my białych wojowników, że tylko chłopcom, albo niedoświadczonym i niezręcznym wojownikom nie przyniosłoby to wstydu. Napełniwszy skórzane wory wodą i wziąwszy trochę trawy dla koni, wyruszyliśmy po kilku słowach rozstania. Mój zegarek wskazywał czwartą.
Z początku jechaliśmy powoli, aby się konie rozruszały. Przez jakiś czas droga nasza prowadziła po